Po jednym dniu kraj zaczął się „odczarowywać” w moich oczach. Teheran, rozciągający się pomiędzy wysokimi zboczami Elbursu i jałową równiną przechodzącą stopniowo w pustynię, z pewnością nie należy do miast, które mógłyby wywrzeć dobre wrażenie na Europejczyku. Nigdzie człowiek nie dostrzega śladów magicznego Wschodu, wszędzie tylko widać zatłoczone ulice i korki.
Nie jest, aż tak tajemniczy i zamknięty jak mogłoby się wydawać. Miejscami czułem się jakbym był gdzieś w Turcji. Zdecydowanie łatwiej podróżuje się po kraju facetowi niż gdybym był kobietą, bo te boleśnie odczuwają religijne restrykcje: osobne wejścia, osobne wyjścia, osobne miejsca, zawsze oddzielone, z tylu i na końcu. Spotykałem jednak dziewczyny elegancko ubrane i umalowane, które same szukały kontaktu by móc zagaić rozmowę z cudzoziemcem.
Wciąż szokuje mnie ruch uliczny i sposób przemieszczania się. Czarny dym, który pozostawiają po sobie przestarzałe autobusy, auta poruszające się pod prąd, motocykliści lawirujący na chodnikach wśród tłumu przechodniów, nieustanne trąbienia, kierowcy nie przestrzegający czerwonego światła. Przed wejściem na jednokierunkową ulicę należy spojrzeć na prawo i na wszelki wypadek na lewo a także do przodu i do tyłu, i jeszcze raz na prawo i na lewo, i dopiero wtedy, z duszą na ramieniu próbować przejść na drugą stronę.
Na lotnisku też było inaczej, mniej organizacji a więcej prowizorki i ‘partyzantki’. Samoloty odlatują z co najmniej 30-60 minutowym opóźnieniem, ale o tym niekoniecznie informuje się samych pasażerów. Bilety lotnicza są tanie (litr benzyny kosztuje 1 cent!), ale wciąż papierowe, ręcznie wypisywane. Systemy rezerwacji w Dosie albo Nortonie Commanderze – nic z zachodnich standardów. Poruszanie się tutaj samemu byłoby niezłym zastrzykiem adrenaliny nawet dla kogoś zaprawionego w podróżach. Teheran wydał się płaski, zaniedbany i mocno byle jaki, powybijane szyby w oknach budynków w centrum stolicy straszą i zniechęcają do dalszej eksploracji miasta.
W Shirazie wylądowaliśmy z 2 godzinnym opóźnieniem. Na lotnisku nikt na nas nie czekał co akurat mnie nie zdziwiło. Byłem zły na siebie, bo nie miałem nawet numeru telefonu, pod który mógłbym próbować skontaktować się z biurem podróży. Na wszelki wypadek razem z bratem postanowiliśmy nie ruszać się z miejsca licząc, że w końcu ktoś się pojawi. Po niecałej pół godzinie wywołała nas informacja pilnie poszukując turystów z Polski, wcześniej wywoływała nas po imionach, ale nie brzmiały one nawet podobnie do naszych.
Hotel w Shiraz – najlepszy w mieście – był o niebo lepszy od tego w Teheranie. Widok na ruchliwa ulice i okoliczne wzgórza stanowił tylko dodatkową atrakcję. Z niedowierzaniem podziwialiśmy manewry kierowców zajeżdżających sobie nawzajem pasy ruchu i przechodniów próbujących między rozpędzonymi pojazdami przejść na drugą stronę chodnika.
Na widok meczetów i nawołujących do modlitwy muezinów otwierałem szeroko oczy. Meczety są tu o wiele większe, piękniejsze i widząc modlących się w nich wiernych naprawdę czuje się jakby przekraczało się próg do zamkniętego, mistycznego świata, nieznanego dla przeciętnego Europejczyka. Dostojeństwo i aura orientalnej tajemniczości tworzą wyczuwalną tutaj atmosferę świętości.
Kilkadziesiąt razy na dzień musieliśmy odpowiadać na zaczepki przechodniów. Jakby głodni kontaktów z cudzoziemcami, próbowali prowokować rozmowę by dowiedzieć się skąd przejechaliśmy i jak się nam tutaj podoba.

Dzieci miały z nas największą atrakcje, ciągle brały nas za bliźniaków i prosili o wspólne zdjęcie. Stanowiliśmy większą atrakcje turystyczna niż zabytki sprzed kilku stuleci.
