Santa Marta – dzień 2

Jak tutaj wieje, ale serio cały dzień i noc mam wrażenie że szaleje jakiś huragan, w nocy trzęsą mi się szyby w oknach a że pokój mam na 11 piętrze w hotelu, na dodatek narożny to efekt mam jakby podwójny.

Dziś uświadomiono mnie, że choć mieszkam w centrum blisko promenady, to po 21 dla bezpieczeństwa, powinienem wracać do hotelu taksówką. Pojechałem zobaczyć Tagangę. Mówią że brzydka woda, zatłoczona plaża, drogie jedzenie, mnóstwo złodziei, jeszcze więcej prostytutek i narkotyków. Niektórzy odradzali. A mnie się tam strasznie podobało!

Stare miasto Santa Marta, choć to najstarsze miasto w Kolumbii, jest dość małe, więc zwiedzanie nie zajmuje wiele czasu.

Dziwne uczucie, jestem tutaj dopiero lekko ponad tydzień, przede mną kolejne dwa tygodnie urlopu a ja mam wrażenie że już odpocząłem i się naoglądałem. Nastąpiło chyba przebodźcowanie impulsami i stąd lekkie przestymulowanie, mój mózg nie nadąża przetwarzać dziesiątek informacji.

Mimo, że mieszkam blisko centrum, do hotelu mam raptem 10 minut drogi mój przewodnik kategorycznie zabronił mi wracać do niego pieszo po zmroku. Ponoć o problem jest tutaj bardzo łatwo.

Upał daje mi się we znaki. W Quinta de San Pedro Alejandrino, miejscu śmierci Simona Bolivara nie miałem krzty chęci oglądania czegokolwiek, ani hacjendy ani wolno biegających iguan.

Mam ochotę im tutaj przywalić za te maseczki. Lot wewnętrzny, Avianca, na zewnątrz 35 stopni na lotnisku brak klimy a ci mi z maseczką wyskakują. Chyba chcą żebym zszedł im na zawał

Opublikowano podroze | Otagowano , | 4 Komentarze

Santa Marta

Przyleciałem późno w nocy, wychodzę z lotniska z bagażem, w tym momencie podchodzi do mnie facet i mówi: witaj señor jestem Jezus.

Tak miał na imię mój kierowca. I nawet nie wymawiał go „Hesus” tylko „Jesus”. Na Jezusa nie wyglądał, w spodenkach w koszulce polo no i miał ciemną skórę. Czarny Jezus. No ale skoro może być czarna Madonna to chyba Jezus też może być czarny.

Rano pojechałem do Parku Narodowego Tayrona – atrakcji Kolumbii. Przeszedłem 7.5 km w 35C upale, w majtkach miałem kisiel, potem spowrotem 7.5 km. Ledwo żyję, nogi mi drżą od wchodzenia po schodach. W opisie wycieczki było, że odbywa się ona pieszo, ale 14 km to nie jest dystans, który pokonuję codziennie. Drugi raz bym się nie zdecydował, ale jestem z siebie dumny, że tego dokonałem. Chodzenie poprzez gęstwinę, oglądanie na żywo palm i kokosów oraz innych, zupełnie mi nieznanych gatunków roślin, robi wrażenie. Trasy są tak skonstruowane, że droga czasami wiedzie poprzez dżunglę, a czasami wychodzi na plażę. Widoki były naprawdę ujmujące, soczysta bujna roślinność, palmy kokosowe, las deszczowy, plaże rajskie i nieskażone cywilizacją. Fantastyczne miejsce dla kogoś kto lubi outdoor, dżunglę, jazdę konno, treking, nocleg w namiocie bądź kąpiel w gorącym Morzu Karaibskim. Załapałem się na darmowy lunch i coś co próbowałem pierwszy raz w życiu: sok z marakui i owoców lilu (po polsku będzie to psianka lulo). Przepyszne i orzeźwiające. Potomkowie plemienia Tayrona nadal żyją w głębi parku i można ich spotkać zajętych swoimi sprawami. Są mili, ale unikają turystów, bo nie stanowimy dla nich żadnej atrakcji. A moim przewodnikiem okazał się Giuliano pół Włoch pół Kolumbijczyk z Piemontu, który przyjechał tu 10 lat temu.

Opublikowano podroze | Otagowano , | 6 Komentarzy

Wakacje w raju

Aruba to kolejna perła Karaibów. Cudowne, krystaliczne, lazurowo-błękitne morze, miękki biały, drobny piasek, setki wysokich palm z przechadzającym się dumnie różowymi flamingami w pakiecie. W bezchmurne dni podobno można dostrzec stąd wybrzeże Wenezueli.

Po przylocie nareszcie mogłem się do woli wyspać, codzienne wczesne wstawanie w Medellin nie pozwoliło mi cieszyć się wolnym tak, jakbym tego potrzebował podczas urlopu. Leniwie i bez pośpiechu zjadłem śniadanie na tarasie, spokojnie wypiłem kawę układając w głowie plan na resztę pobytu.

Wybrałem się do Oranjestad – pomarańczowego miasta stolicy wyspy. Miasto naprawdę jest niewielkie: mały plac z kolorowymi kreolskimi domkami, w których znajdują się sklepy, biura oraz restauracje, przy placu nieopodal zlokalizowane są sklepy typu Zara.

Zaszedłem do również portu, w którym cumują olbrzymie wycieczkowce. „Podarowałem” sobie przejażdżkę Downtown Trolley, czyli tramwajem który kursuje pomiędzy portem i centrum miasta, bo średnia wieku na pokładzie tego pojazdu wynosiła 65 lat. Prócz tego kilka butików światowych luksusowych marek – potencjalny raj dla M. – ale mnie nie pociągają tego rodzaju zakupy. Obszedłem ścisłe centrum kilka razy, porobiłem zdjęcia, spróbowałem lokalnego pastechi – tradycyjnego arubańskiego śniadania, które może być również podawane jako przekąska, składające się ze smażonego w głębokim tłuszczu ciasta w kształcie półksiężyca, wypełnionego różnymi składnikami typu kurczak, wołowina, tuńczyk, warzywa lub ser. Kluczowy składnik jest zwykle łączony z drobno posiekaną cebulą, zieloną papryką, łodygami selera, rodzynkami, kminkiem, gałką muszkatołową i ostrą papryką. Potem takie pastechi smażone na złoty kolor mogłem spotkać na całej wyspie.

Jest rajsko, czysto, ładnie i bardzo spokojnie. Czas upływa między kolejnymi posiłkami i napojami z palemką albo przesiadywaniem na plaży lub dla odmiany przy basenie. Jedno muszę przyznać: na plaży czułem się jak na widokówce.

Skusiłem się na rejs katamaranem i nurkowanie z rurką. Wśród całej grupy turystów najliczniejszą grupę stanowili Amerykanie i Kanadyjczycy. Było raptem po 9 a niektórzy z towarzystwa byli już na lekkim gazie. Zrobiło mi się szkoda na widok zwłaszcza jednego chłopaka, na oko dwudziestoparolatka, mającego za kompana nabitego mięśniami ojca, no chyba że to nie był jego ojciec tylko papi. Chłopak miał ewidentnie przekrwione oczy, smutne, puste spojrzenie, ledwo trzymał się na nogach a jego towarzysz tylko wlewał w niego kolejne porcje wyskokowych trunków nadając niesamowite tempo temu wczesnoporannemu alkoholowemu maratonowi.

Opublikowano podroze | Otagowano , , | 2 Komentarze

Bon bini Aruba

Na Arubę wybrałem bardzo wczesny lot, co potem się na mnie zemściło, bo musiałem czekać prawie dwie godziny zanim wydali mi klucz do pokoju. Za to nie musiałem długo czekać na przesiadkę w Panamie. Copa zrobiła mi niespodziankę w postaci upgradu, więc na Tocumen za darmo zjadłem śniadanie i napiłem się kawy w loungu. Śmieszne uczycie, przypomniałem sobie, że prawie 7 lat temu byłem tutaj w ostatniej podróży do Ameryki Południowej – w sumie historia zatoczyła krąg.

Na lotnisku w Medellin przed wydaniem kart pokładowych poproszono mnie o świadectwo szczepienia przeciwko … żółtej febrze. Na szczęście byłem na to przygotowany.

Przed wylotem na urlop sprawdziłem zasady wjazdu do obu krajów i okazało się, że przylatując na Arubę z Kolumbii albo każdego innego kraju Ameryki Południowej, wymagane jest to świadectwo szczepienie o czym nie wiedziałem, bo nie było to takie oczywiste. Kiedyś zaszczepiłem się przeciwko żółtej febrze lecąc do Tanzanii, ale to było kilkanaście lat temu a szczepienie ważne jest tylko 10 lat. Zadzwoniłem do lekarza medycyny podróży, zapytać ile będzie kosztował mnie taki booster. Cena okazała się spora: 300 zł + 50 za wydanie żółtej książeczki. Jak wdałem się w głębszą rozmowę z pielęgniarką, dowiedziałem się, że szczepienie przeciwko żółtej gorączce ważne jest bezterminowo, bo zmieniły się wytyczne WHO. Poradziła mi sprawdzić czy aby na pewno muszę je wykonać, bo prawie 400 zł „piechotą nie chodzi”. Nie wiedziałem do kogo napisać, na stronach naszego MSZ niczego nie znalazłem, podobnie na holenderskim ani na forach podróżniczych. Przypadkiem znalazłem stronę aruba.com, na której było coś więcej o wymaganym szczepieniu przeciwko żółtej febrze, więc zdecydowałem do nich napisać. Odpowiedź przyszła po raptem kilkunastu minutach. Poradzono mi skontaktować się z jakimś ogólnym info mailem DVG a dodatkowo podano mi email do nijakiej Juretty. Na odpowiedź czekałem dwa dni a odpisała mi sama Juretta, która okazała się tadam tadam: Minister Ochrony Zdrowia wyspy Aruba.

Jeszcze przed wylotem z Kolumbii pobiegłem do bankomatu wypłacić dodatkowe peso, by mieć czym zapłacić za taksówkę po powrocie do Kolumbii. Znaleźć bankomat obsługujący europejskie karty wymaga uporu i szczęścia. Na lotnisku w Medellin znalazłem tylko jeden na siedem. Bankomat BBVA najpierw zabrzęczał zaszczękał, pokazał komunikat, że za operację zabiorą mi 18 zł prowizji po czym maszyna wypluła kartę, ale pieniędzy nie wydała.

Lot z Panamy na Arubę trwał niecałe 2 godziny, niebieskie, bezchmurne niebo i intensywne słońce od razu wprawiły mnie w dobry nastrój. Miła urzędniczka kontroli paszportowej wbiła mi do paszportu stempel Aruba One Happy Island i życzyła …udanego lotu, bo ewidentnie coś jej się pomyliło.

Na Arubie mnóstwo Wenezuelczyków, podobnie zresztą jak w Kolumbii, często nie mówiących ani słowa po angielsku. Kupując kawę i płacąc dolarami patrzyłem ze zdziwieniem jak niektórzy, by wydać mi resztę posiłkują się kalkulatorem.

Dostałem olbrzymi pokój na 3. pietrze z widokiem na basen.

Rozpakowując bagaż odkryłem, że zgubiłem soczewki. Groziło mi odkrywanie piękna Aruby jako osoba niedowidząca, nie mówiąc o tym że odbywanie dalszej podróży po Kolumbii byłoby lekkim koszmarem. Nauczka na przyszłość żeby zawsze wozić ze sobą zapasową parę. Z opresji uratował mnie optyk, który przywrócił mi wzrok a którego cudem wypatrzyłem szwendając się po Palm Beach.

Opublikowano podroze | Otagowano , , | 9 Komentarzy

Santa Fe de Antioquia – idealne pueblo na dzień

Bardzo dobrze mi się tutaj śpi muszę przyznać. Pokój mam przestronny, klimatyzacja daje rady, łóżko mam ponadwymiarowe może to dlatego. Chodzę spać wcześnie i bez problemu wstaję rano na śniadanie. Na dziś zorganizowałem sobie wyjazd do Santa Fe de Antioquia miasteczka położonego niecałe 60km od Medellin słynącego z dobrze zachowanej kolonialnej architektury i brukowanych uliczek. Artur – mój przewodnik zasugerował mi ten wyjazd. Od razu się zgodziłem. Dopiero później moje wyszukiwanie w sieci ujawniło że pozornie niewiele jest tam do zobaczenia, zrobienia czy doświadczenia. Na szczycie listy było odwiedzenie 6 kościołów i muzeum artefaktów religijnych… Biorąc pod uwagę, że nie jestem szczególnie religijny, nie miałam wysokich oczekiwań. Z pewnością nie brzmiało to tak zachęcająco jak pełen przygód i aktywności wyjazd do Guatapé.

Ponkć to jedno z najstarszych miast kolonialnych w Ameryce Łacińskiej i również jedno z najlepiej zachowanych pueblo w Kolumbii, w którym czas zasadniczo się zatrzymał.

Most, przejazd długim tunelem, przejazd tuk-tukiem, smakowanie tamaryndowca i to by było na tyle. Z całego dnia najlepiej zapamiętałem lunch, bo znalazłem knajpę serwującą moje ulubione ajiaco. Do tego michelada – meksykański napój z piwa, soku z limonki, różnych sosów, przypraw i papryczek chili serwowany w zimnej szklance z solną obwódką.

Opublikowano podroze | Otagowano , | 6 Komentarzy

Guatape

La Piedra Del Peñol, znana również jako El Peñol, El Peñón de Guatapé lub po prostu La Piedra to ogromny monolit skalny znaleziony w pobliżu wioski Guatapé w Antioquia w Kolumbii. To jedna z atrakcji, dla której zdecydowałem się właśnie na podróż do Medellin. Wg geologów kamień ma 65 mln lat a znajduje się niecałe 2 godziny drogi od Medellin. Chociaż istniały spory o własność skały między sąsiednim miastem El Peñol, skała znajduje się w gminie Guatapé. Widać nawet dwie duże białe litery, które są częścią niedokończonego graffiti, które określa roszczenia miasta.

Miałem trochę obaw czy nie będzie dziś padało ale od rana świeciło słońce. No może lekka przesada z tym świeceniem, ale było przyjemnie ciepło i nie lało. Wstałem wcześniej, żeby zejść na śniadanie i zdążyć przez chmarą amerykańskich studentów, którzy pojawili się niedawno w hotelu.

W Kolumbii prawie nigdzie nie można palić, w El Tesoro nie ma nawet wydzielonych stref dla palaczy, co jednych może wkurzać za to mnie nawet jest to na rękę. Żeby wejść na górę trzeba pokonać ponad 650 schodów a po papierosku to byłoby u mnie cienko z kondycją. Po drodze mijałem tęgich Amerykanów którzy zawracali po przejściu 100 schodków albo w połowie, bo kolana drżały im jak galareta. Wejście niby żadne halo, ale nie da się tam tak po prostu wejść bez chwili odpoczynku i złapania oddechu. Dla wygodnych istniała opcja przelotu helikopterem, ale chętnych jakoś nie widziałem. Szczyt zdobyłem w niecałe 20 minut, płuc nie wyplułem, ale trochę się przy tym zgrzałem.

Słońce jest tutaj bardzo zdradliwe. Niby 22 stopnie, chmury a znowu się dziś przysmażyłam. Jedną z najlepszych rzeczy do zrobienia w Guatape jest wędrowanie po wąskich uliczkach i placach między tęczowymi zocalos (panelami). Przemierzając to małe miasteczko, można podziwiać miejscowych delektujących się spokojną atmosferę oraz kawą na głównym placu. Miałem tutaj mnóstwo czasu akurat aby przejść się po brukowanej Calle del Recuerdo, znanej jako najpiękniejsza ulica w Guatape, wypić spokojnie kawę na Plaza del Zocalo, najbardziej kolorowym placu w mieście. W miasteczku pełno jest kolorowych kolumbijskich tuk-tuków.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na lunch nad jeziorem Guatape-Peñol, otoczonego bujnymi zielonymi wzgórzami. To, co czyni go tak wyjątkowym, to fakt, że ten ciekawie ukształtowany zbiornik wodny jest w rzeczywistości sztuczny, bo powstał w wyniku budowy zapory wodnej na rzece w latach 70-tych. Teraz tama ta jest odpowiedzialna za dostarczanie prawie 30% energii elektrycznej dla całej Kolumbii. Nad brzegiem jeziora podbudowały się piękne wille i nowoczesne rezydencje. Po tej w której nigdyś mieszkał Escobar pozostały tylko ruiny. Podróżując po okolicy mijaliśmy wycieczki autokarowe pełne spasionych Amerykanów i Meksykanów, którzy wylewali się jak szarańcza na każdym przystanku. W pewnym momencie naliczyłem ich siedem i miejsce zmieniło się diametralnie tracąc swój sielankowy urok.

Opublikowano podroze | Otagowano , | 6 Komentarzy

Medellin

Niedzielę praktycznie przespałem umęczony podróżą i zmianą czasu. W ciagu dnia łapała mnie tak potworna senność, że zasypiałem niemal na stojąco, musiałem wracać wtedy do hotelu by na moment przyłożyć głowę do poduszki. Centrum handlowe El Tesoro gdzie znajduje się mój hotel zachwyca pięknymi scenicznymi widokami zza okien i tarasów. Największym minusem Parque Comercial El Tesoro jest …jego położenie, bo cały kompleks znajduje się wysoko na wzgórzach El Poblado i nie jest to najdogodniejsza lokalizacja chyba że ktoś lubi wspinaczkę.

W poniedziałek rano lało. Solidnie. Ściana deszczu, niebo było ciemne od chmur a ja szykowałem się na miasto. Minę miałem nie tęgą na samą myśl poznawania miasta przy tak przygnębiającej aurze. Artur zadzwonił, żebyśmy poczekali z wyjazdem do 11 i miał rację…

Comuna 13 niegdyś była jednym z najniebezpieczniejszych obszarów w Medellin, ale liczne projekty społeczne i seria zewnętrznych schodów ruchomych pomogły zmienić tę biedną dzielnicę w jedną z najbardziej kolorowych gmin w mieście. Odległość od centrum w połączeniu z charakterystyką terenu, specyficzną dla Medellin (czyt. wspinaj się godzinami pod górę) drastycznie ograniczały życiowe szanse mieszkańcom 13. dzielnicy. Położenie w tym przypadku było istotnym elementem, który prowadził do pogłębiania się biedy i nierówności społecznych, ze względu na naturalną izolację od miasta.

Przez całe lata 80. i 90. Comuna 13 była uważana za jedną z najniebezpieczniejszych dzielnic na świecie. Zdominowana przez brutalne organizacje zajmujące się handlem narkotykami, które wykorzystywały biedną, rozległą dzielnicę położoną na zboczu wzgórza jako drogę tranzytową z i do miasta. Służyła jako twierdza dla partyzantów, gangów i sił paramilitarnych. Ale sytuacja zaczęła się zmieniać w 2002 roku, kiedy prezydent Uribe rozpoczął Operację Orion, nalot na Comunę 13, na czele którego stanęło kilka tysięcy żołnierzy wspieranych przez helikoptery. To był brutalny i kontrowersyjny początek. Stutysięczna społeczność znalazła się w krzyżowym ogniu, co doprowadziło do zatrzymań, zaginięć i setek obrażeń.

W ciągu następnej dekady rząd zajął się ulepszaniem gminy, przebudową murowanych domów i budową domów kultury, ale niedostępność miejsca pozostała problemem. Tak oto w 2011 roku rząd zainstalował escaleras electricas, serię zewnętrznych schodów ruchomych, które rozciągają się na prawie 400m, łącząc części niegdyś chaotycznej i odizolowanej dzielnicy na zboczu wzgórza z miastem poniżej. Był to pierwszy na świecie przypadek inwestycji w schody ruchome w celach społecznych.

Schody ruchome dały mieszkańcom odzyskaną wolność i spowodowały całkowitą zmianę ich mentalności. Dzieci znów zaczęły bawić się na ulicach, a lokalni artyści poczuli się na tyle bezpiecznie, że mogli wyjść i rozświetlić okolicę. W rezultacie powstała jedna z najbardziej kolorowych gmin w Medellín. Obszar otaczający sześć zestawów schodów ruchomych jest teraz pokryty malowidłami ściennymi i graffiti, z jasnymi kolorami i sztuką uliczną zdobiącą ściany niegdyś pełne dziur po kulach.

Opublikowano podroze | Otagowano , | 1 komentarz

Medellin

Tak, jak się mogłem się tego spodziewać schody zaczęły się po wylądowaniu w Meksyku. Próbowałem dowiedzieć się u załogi Luftwaffe czy mam odebrać bagaż tutaj, przejść przez cło i od razu gdzieś go znowu nadać czy może będę musiał wyjść ze strefy przylotów, wjechać gdzieś na poziom odlotów i stanąć w kolejce z innymi pasażerami udającymi się z Meksyku do Medellin. Pan podniebny kelner nie wiedział, tzn. wiedział ale w trakcie rozmowy wyszło, że nie wie gdzie jest Kolumbia ani że Avianca jest częścią Star Alliance więc postanowiłem o nic więcej już go lepiej nie pytać. To chyba pokłosie pandemii. W samolocie cała obsługa jakby z poprzedniej epoki: same srebrne lisy i Dzidzie Piernik.

Wylądowaliśmy w Mexico City. Aby odebrać bagaż musiałem przejść przez kontrolę paszportową, dostać pieczątkę, dopiero wtedy mogłem odzyskać walizkę. Doleciała, połamana i popękana, ale nie ma tragedii. Próba rozmowy z kimkolwiek na lotnisku rozbiła się o język – tutaj wszyscy mówią po hiszpańsku. Poszedłem szukać kiosku odprawy bagażowej dla pasażerów przesiadających się, szedłem wg znaków ale spotkało mnie przykre rozczarowanie. Miły starszy pan pokazał mi palcem by wyjść z hali przylotów, wjechać na górę i poszukać stanowiska lini Avianca. Znalazłem, ale odprawę otwierano dopiero za 2 godziny więc sobie postałem grzecznie w kolejce. Ludzi była cała masa. Policja chodziła między nami i pilnowała porządku, żebyśmy stali w jednym wężyku i nie blokowali wejścia do terminala. Pani na odprawie coś do mnie mówiła ale tylko po hiszpańsku, sprawdziła mi certyfikat szczepienia, wzięła bagaż, wydała kartę pokładową po czym na ponad 2,5 godziny wysłała na bardzo niewygodną ławkę, bo samolot odlatywał dopiero 40 minut po północy. Zmęczenie i niewyspanie coraz bardziej dawało mi we znaki. Nim wsiedliśmy w końcu do samolotu, który miał zabrać nas do Medellin dwa razy wołali mnie do bramki: raz przez pomyłkę bo nijaka Loretta mnie z kimś pomyliła, potem drugi raz, bo nastąpiła niespodziewana zmiana miejsc i voila posadzono mnie w jednym z pierwszych rzędów. Latając Aviancą trzeba liczyć się z koniecznością założenia maseczki, w sumie było mi już wszystko jedno, chciałem usiąść w fotelu i móc zamknąć oczy. Lecieliśmy w całkowitej ciemności i ciszy, nie podawali ani wody ani przekąsek, 200 osób w maseczkach pogrążonych we śnie, jakbym leciał w zamkniętej mogile.

W Medellin o 6 rano była mgła, 14 stopni i lekko mżyło. Wziąłem taksówkę byleby jak naszybciej dotrzeć do hotelu. Pierwsze co zobaczyłem po wejściu do pokoju na 10. piętrze hotelu to piękny widok z okna. No to zaczynam urlop!

Opublikowano podroze | Otagowano , | 9 Komentarzy

Powrót do starych zwyczajów

Po dwóch latach okresu pandemii i związanym z nim ograniczeniach w swobodnym podróżowaniu, zamknięciu krajów, konieczności robienia testów – z radością przyjąłem wiadomość, że coraz więcej krajów otwiera się na turystów, systematycznie znosi obostrzenia i znowu bez obaw można kupić bilet na samolot. Byłem tak głodny dalekich i egzotycznych wojaży, że w listopadzie kupiłem w promocji bilet do Kolumbii i ekscytowałem się jak dziecko odliczając tygodnie do wylotu. To nic że w międzyczasie Luftwaffe trzykrotnie zmieniało godziny wylotu i przylotu a nawet wymusiło na mnie zmianę daty powrotu. Z zaplanowanego na 2 tygodnie wyjazdu zrobiło się nagle 3 ale przecież to nie katastrofa.

W piątek w ostatnim dniu pracy przyszedłem do biura bardzo wcześnie, plan był następujący: doprowadzić do końca kilka spraw, pożegnać się z K, zjeść lunch w towarzystwie Sekretariatu Trzeciej Rzeszy i wrócić do domu by dokończyć pakowanie. Nastąpiła mała zmiana planów bo o 6 rano wyłączyli mi wodę w mieszkaniu, na chwilę przypomniały mi się czasy komuny po czym obleciał mnie strach, że ot zostałem skazany na mycie i golenie w butelce gazowanej Staropolanki pojemności 0,3l. Drugą opcją był karton mleka owsianego, bo przed urlopem opróżniłem całkowicie zawartość lodówki. Jak nie było wody to zatrzymało się pranie oraz stanęła zmywarka, widmo braku czystej odzieży na wyjazd stanęło mi przed oczami.. Tak oto mój poranek zaczął się lekko stresująco, ale przed 7.30 wszystko wróciło do normy a oto ja czysty i pachnący wkroczyłem dumnie do biura. Z zepsutej maszyny zrobiłem sobie kawy tzw. kaputtcino zasiadłem do maili i odprawiłem się na samolot. Sekretariat Trzeciej Rzeszy zmył mi głowę, że robię pranie na ostatnią chwilę, że pakowanie powinienem był zacząć tydzień wcześniej, że jestem zbyt lekkomyślny bo nie pozwalam matce zająć się mieszkaniem podczas mojej nieobecności, sukulenty uschną i na pewno rura pęknie, sąsiada zaleję albo on mnie, wybuchnie pożar, spięcie w kontakcie się zrobi a tu nikogo ni chu chu. Tak już mam że bardziej nie lubię gdy ktoś grzebie mi po szafkach, przestawia rzeczy, dotyka a potem nie odstawia przedmiotów na swoje miejsce, robi porządki w szafkach na swoją modłę.

Maile porobiłem, ustawiłem autorespondera, wydrukowałem wszystkie rezerwacje, bilety i vouchery. Zacząłem szykować się do wyjścia jak Luftwaffe wysłało mi wiadomość, że mój lot do Frankfurtu właśnie został anulowany. Szczęśliwie za pierwszym razem udało mi się dodzwonić do biura obsługi klienta gdzie miła pani oznajmiła mi że mają ostatnie 6 wolnych miejsc na lot o 6.30. Zgodziłem się, choć oznaczało to dla mnie bardzo krótki sen przed bardzo długą podróżą.

Dziś rano tak wiało nad Wrocławiem, że pomyślałem sobie że nigdzie już nie polecimy. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło. Dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie jaką głupotę zrobiłem godząc się na lot do Medellin z przesiadką w stolicy Meksyku. Zamiast lecieć krócej przez Bogotę będę warował po 4-5 godzin najpierw we Frankfurcie, potem w Meksyku i jeszcze bagaż nagle kazali odebrać mi w Meksyku i nadać go znowu bo to Avianca i lot odbywa się po północy jak nic 36 godzin podróży wliczając dojazd z/na lotnisko, lot i przesiadki. Przygoda goni przygodę z tym wyjazdem, bo nic z moich planów nie jest tu oczywiste.

Na lotnisku we Frankfurcie nie byłem chyba z lata świetlne, nic się nie zmieniło wciąż te przydługie korytarze i konieczność przechodzenia kilometrowymi tunelami ciągnącymi się pomiędzy terminalami. Za to nigdy nie lubiłem tego właśnie lotniska. Dziś jednak kroczyłem pokornie z tłumem innych podróżujących odgrzebując zardzewiałe wspomnienia dobrze znanych mi starych kątów. Dziś dodatkowo nie działa winda i do bramek Z trzeba było zaiwanić kilka pięter pieszo po schodach.

Jestem w połowie drogi, gdzieś nad Zatoką Meksykańską, oczy mam suche ze zmęczenia i niewyspania. Jak pomyślę że czeka mnie jeszcze ponad 10 godzin podróży robi mi się słabo.

Opublikowano podroze | Otagowano , | 2 Komentarze

koniec roku 2022

Ubiegły rok pełen był niespodzianek, wiele z planów nie doszło do skutku, niespodziewanie zmaterializowały się te, o których zdążyłem z biegiem lat niemal zapomnieć.

Wróciłem do podróżowania, skupiłem się na sobie, na dawaniu sobie tego czego najbardziej mi brakowało i ruszyłem do przodu, odkryłem Lupine Travel i jakbym nabrał wiatru w żagle.

Zrozumiałem, że odnajduje się w ciszy i spokoju. Z upływem czasu doszedłem do wniosku, że lepiej nie analizować spraw i rozdrapywać ran, które jeszcze się nie zagoiły, boje się że jeśli zrobię to teraz i rozłożę historie na czynniki pierwsze to wpadnę potworną melancholię a na to nie mam ochoty.

8 Komentarzy