Lecimy jutro do Teheranu a stamtąd do Shirazu i Isfahanu.
Bilety kupione w zeszłym roku były bodźcem, by cała wyprawa w ogóle doszła do skutku, trzeba było znaleźć przewodnika, zorganizować transport, hotele, załatwić wizę.
Dostać wizę do Iranu nie jest wcale taką prostą sprawą nawet, gdy korzysta się z pomocy lokalnego biura podróży. Najpierw wniosek musi zostać zaaprobowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Iranu a dopiero potem można składać odpowiedni wniosek w konsulacie.
Nasze numery wiz przyszły na adres konsulatu w Bernie, choć mój brat zaznaczył w swoim wniosku, że będzie ubiegał się o wizę z Warszawie. W międzyczasie dostaliśmy informację, że potrzebują naszych życiorysów, które musieliśmy dostarczyć.
Czyjaś pomyłka spowodowała zamieszanie przy składaniu właściwych wniosków, bo urzędnik konsularny w Bernie usilnie odrzucał moją prośbę o wydanie wizy dla mojego brata. Nie wiem, co go ostatecznie przekonało by spróbował to załatwić, ale gdy usłyszałem że przesłanie numeru wizy z Berna do Warszawy zajmie im 2 tygodnie nie miałem, nic do stracenia, postanowiłem więc użyć wszystkich możliwych argumentów i płacąc za to 200 franków bez pokwitowania. Mój brat, choć fizycznie ani razu nie stawił się ze mną w konsulacie miał szczęście, bo wizy dostaliśmy. Był moment, gdy oddano mi jego pusty paszport twierdząc, że jako dziennikarz musi ubiegać się on o specjalną wizę i wtedy myślałem, że to już koniec. Napisałem jednak odpowiednie oświadczenie, podpisałem je w imieniu brata i wbili nam te wizy.
Granaz kazała mentalnie przygotować się na wizytę w kraju trzeciego świata, gdzie nic nie jest podobne, gdzie nie ma typowo zachodniej konsumpcji i znajomych marek.
Podobno będziemy zwracać sobą uwagę wszystkich wokół, bo w Iranie rzadko spotyka się cudzoziemców na ulicach.
Spełnia się moje kolejne marzenie.