Kraj pozostający w nieustannej izolacji, uważany jest powszechnie za nieznany, niedostępny, a także i niebezpieczny. Właśnie te aspekty cala ogólna niedostępność prowokowały najbardziej do podróży.
Już podczas odprawy bagażowo biletowej było jaby inaczej kiedy wymówiłem Teheran jako cel swojej podróży. Kobieta za ladą popatrzyła na mnie jakby próbowała się upewnić czy dobrze usłyszała. To samo zdziwienie w głosie towarzyszyło przy odprawie paszportowej. Cel podróży? Teheran. Leci Pan do Iranu? Tak, na urlop. Krótkie spojrzenie w moją stronę jakby z niedowierzaniem.
Samolot pełen był Irańczyków wybierających się odwiedziny do bliskich i turystów seniorów zwłaszcza z Włoch i Francji.
Na godzinę przed lądowaniem pilot włączył glos w mikrofonie przypominając że zgodnie z lokalnym prawem wszystkie kobiety wychodząc z pokładu samolotu powinny być w stroju zakrywającym włosy i odkryte ciało. To co zaczęło dziać się na pokładzie było zjawiskowe. Obserwowałem kobiety nakładające jednobarwne stroje i chusty na głowę. Z armii kolorowych t-shirtów, topówm bluzek i ekskluzywnych garsonek wszystkie nagle zamieniły się w zgraje bezbarwnych zakonnic. Czułem się jak na jakiejś wycieczce klasztornej. Nawet stewerdesy które spotkałem w kolejce do odprawy paszportowej zmieniły się nie do poznania. Niecodzienne było móc uczestniczyć w tej maskaradzie.
Samolot Lufthansy wyładował w Teheranie w środku nocy, podobnie zresztą jak wszystkie inne samoloty z Europy. Nabieramy nieco respektu widząc jak karnie i w ciszy cały samolot ustawia się do kontroli paszportowej. Sala przylotow pusta, zimna, niegościnna. Przygotowani na drobiazgową odprawę – mającą na celu zażegnanie zgubnych wpływów zachodniej arogancji i materializmu, czyli importu pism ze zdjęciami ukazującymi kształty ciał kobiecych, które mogłyby pobudzić erotyczne fantazje mężczyzn, czy butelki whisky przeznaczonej na problemy gastryczne – bez zbędnych pytań zostaliśmy przepuszczeni do wyjscia.
W Teheranie było ciepło choć padało tej nocy. Pierwszy haust powietrza po wyjściu z lotniska skłania do refleksji nad jego architekturą: wszystko nowoczesne, ale w większości niejakie. To co za moimi plecami, mogłoby się znajdować w dowolnym europejskim mieście, nie natrafiam na gigantyczne portery Chomeiniego ani na hasła zagrzewające do walki z amerykańskim imperializmem. Jeśli chodzi o impresywność to ujawnia się ona w postaci reklam LG i Samusunga… namiętnie reklamowanego na większości nośników. Na autostradzie było pusto, panował mały ruch ale także jakby mniej było reklam, neonów, które oświetlałyby drogę. Wydawało mi się, że w tym kraju nie będzie w ogóle żadnej komercji ale sporadycznie dostrzegałem olbrzymie billboardy LG, Nokii czy nawet Georga Clooneya reklamującego zegarki. Więc to nie tak że nie ma tam nic, bo są tylko że mniej.
Kierowca minął właściwy zjazd z autostrady, ale nie przejął się tym zbytnio. Po prostu zatrzymał auto na środkowym pasie, wycofał jakieś 100 metrów i pojechał dalej we właściwym kierunku. Niewiele też wydawał się przejmować progami zwalniającymi na ulicach – rozpędzeni z impetem wjeżdżaliśmy na nie odbijając się a potem jakby z powietrza z olbrzymim hukiem lądowaliśmy znowu na ziemi.
Miasto było puste i ciemne, większość 2-3 piętrowych budynków wyglądała na zaniedbane, obskurne, jakby niezamieszkałe. Widziałem patrole policyjne ale nikt nas nie zatrzymywał.
Tylko meczet grobowiec Chomeiniego wyglądał dostojnie, jakby skąpany w barwach świateł i kolorowych iluminacji pośrodku ciemnej głuszy. To jakby zobaczyć światła centrów handlowych, które przywykłem oglądać na obrzeżach większych miast.
Hotel Laleh to 5 gwiazdkowy moloch który 30 lat temu należał do sieci Intercontinental. Widać że od tamtego czasu niewiele zdążyło się tam zmienić. W łazience w zlewie znalazłem czyjeś włosy, pokój wyglądał bezbarwnie i ponuro, wszystkie przedmioty niedbale porozrzucane i jakby do siebie nie pasowały. Taka warszawska Victoria w czasach komuny.
Za oknem nijaki widok na ciemną, pustą ulicę, której nie oświetlała nawet jedna lampa. W oknach innych budynków też panował mrok.
