Znowu zacząłem jak szalony organizować swoja najbliższą przyszłość. Jakbym nie potrafił znieść świadomości, że nie wiem, co będę robił za tydzień, za miesiąc, za dwa miesiące. Jakby zależało od tego cale moje życie.
Jestem tak skonstruowany, że skupiam się tylko wtedy, kiedy mam na co czekać – brak planow i perspektyw po trosze mnie przeraża a najbardziej to chyba demotywuje. Przepadł pomysł konferencji w San Diego wiec lukę w kalendarzu zapełniły sie wyjazdami do Lizbony, Belgradu i na Malte.
Na nowo zacząłem myśleć o Wrocławiu, wróciły wspomnienia o moim życiu, wrócił racjonalizm w planach.
W lipcu będzie okazja spotkać się z dawna ekipa z pracy, powygłupiać się i poszaleć, kilkudniowe wypady do Wrocławia jak po ogień przestają mi wystarczać, potrzebuje naprawdę ”Wrócić do Wrocławia”, tak na jakiś czas, na tydzień lub dwa, wystarczająco by poczuć i znudzić się tym miastem i pobytem wśród znajomych miejsc.
W pracy coraz głośniej mówi się o przeprowadzce do Zurychu, dlatego m.in. wstrzymujemy się z M z jakimikolwiek zakupami do mieszkania. Zauważyłem ze przestało mi nawet zależeć na tym jak mamy urządzone nasze mieszkanie, czy telewizor jest wystarczająco plaski, czy sofa jest wygodna albo czy mamy drogie meble – nie przywiązuje uwagi do rzeczy, które posiadam. Gdybym dziś musiał nagle wyjechać, spakowałbym swoje szwajcarskie życie w dwóch walizkach – ta mobilność i gotowość do dalszej drogi albo całkowitego zniknięcia z czyjegoś życia interpretuje, jako czyste asekuranctwo z mojej strony.
Jeszcze Malediwy, Barbados, wyprawa na Bliski Wschód, San Francisco, wakacje w Buenos, wyprawa dookoła świata a potem&? No właśnie a co potem…?