Nie byłbym sobą gdybym nie postarał się połączyć przyjemnego z pożytecznym, podróży służbowej ze zwiedzaniem. Skoro szefowa tak bardzo nalegała na wyjazd jeszcze przed końcem roku zgodziłem się, ale pod warunkiem, że będę mógł zostać w Indiach dodatkowo kilka dni dłużej. K. nie widziała w tym żadnego problemu, dlatego z łatwością przystała na moją propozycję.
Gdybym mógł wybrać się gdziekolwiek w Indiach, poleciałbym do Kaszmiru, ale z powodu niestabilnej sytuacji politycznej w regionie konsul stanowczo odradzał mi podróży w tamte rejony…
Miałem niewiele czasu żeby odwiedzić wszystkie inne ciekawe miejsca, dlatego wybrałem wariant najbardziej optymalny, popularny i najprostszy do zrealizowania Złoty Trójkąt: Delhi – Agra – Jaipur.
Po całym tygodniu spędzonym w Hyderabadzie, Delhi wydało mi się miłą odmianą: bardziej przyjazne, zeuropeizowane, lepiej zorganizowane, czystsze, choć obok pozostałości brytyjskiej koloni istniała typowa hinduska rzeczywistość. Lokalne biuro podróży, przez które wykupiłem wyjazd zorganizowało mi lokalnego, pochodzącego z Radżastanu, przewodnika lat 20, który z nieukrywaną nonszalancją typową dla młodego wieku oprowadził mnie po stolicy, tłumacząc historię Indii, niuanse kulturowe wplatając przy tym zabawne anegdoty z własnego życia.
Lokalne ceny alkoholu powaliły mnie na kolana, fakt że spałem głównie w 5 gwiazdkowych hotelach nie usprawiedliwiało ceny 45 euro za miniaturkę Johnego Walkera. W porę ostrzeżony przez K zakupiłem butelkę na lotnisku we Frankfurcie, by na miejscu po każdym posiłku aplikować sobie wstrzemiennego na lepsze trawienie.
Jaipur – stolica Radżastanu przyciąga bogactwem magicznych i urokliwych miejsc wmieszanych w tłum i gwar codziennego życia jego mieszkańców. Podobały mi się tutejsze ciężarówki, kolorowo udekorowane, małe dzieła sztuki, podkreślające indywidualność ich kierowców i właścicieli. Z 4 dniowej podróży najbardziej zapamiętałem Taj Mahal – jest cudem świata, majestatyczny, zjawiskowy i cokolwiek by o nim nie powiedzieć żadne słowa nie są w stanie opisać uroku tego pałacu. W Taj spędziłem kilka godzin i na koniec wciąż czułem niedosyt.
W Agrze trafiłem na najbardziej zachłannego i pazernego na pieniądze przewodnika, który nie dość że mnie na każdym kroku kiwał to jeszcze kilka razy wpakował mnie na minę, która kończyła się uszczupleniem mojego portfela o kilkadziesiąt dolarów a na koniec bezczelnie wyciągnął rękę po napiwek. Po tym dniu miałem dosyć Indii i zapragnąłem powrotu do normalności.
Zmęczyły mnie panoszący się tutaj bród i skrajne ubóstwo, brzydota widoczna na każdym kroku, przykre zapachy, niechlujstwo, tony śmieci, obrzydliwy zwyczaj plucia i głośnego charkania, dłubanie w nosie, wszechobecna nędza, widok brudnych rąk wyciąganych w moim kierunku po jałmużnę, ludzi załatwiających swoje potrzeby na ulicach, kalectwo, zezwięrzęcenie, codzienna wegetacja z dnia na dzień, w skrajnie prymitywnych warunkach. Zmęczyło mnie ciągłe odpędzanie się od natrętnych sprzedawców, kalekich, bezdomnych, żebrzących kobiet i dzieci oraz widok wszechobecnych puszczanych samowolnie krów. Czułem się przytłoczony i przybity doświadczając takich widoków, z drugiej strony doceniłem ile szczęścia miałem, że się tutaj nie urodziłem.
W ten sposób po 3 dniach pobyty na północy Indii zatęskniłem za normalnością, porządkiem, ciszą, stałymi cenami towarów i usług, nawet śniegiem i niskimi temperaturami. Cieszę się, że już wyjeżdżam z tego zapyziałego kraju pełnego krętaczy i oszustów. Przez ostatnie kilka dnia bardzo dało mi we znaki ciągle kontrolowanie czy ktoś mnie nie oszukuje, trzymanie się na baczności by nie wpaść w ręce ulicznego sprzedawcy.
Jutro rano czeka mnie -15 i śnieg, ale co tam, nic nie jest w stanie popsuć mi teraz radości powrotu do Europy, przez te kilka dni będę cieszył się srogą zimą, bo we wtorek lecę do Stambułu.

Taj Mahal- pewnie nigdy nie zobaczę ale rozumiem, ze faktycznie wart jest miana jednego z 7 cudów świata?
wart, ja co najwyzej moge zalapac sie na pozycje 8.
myślałem, ze wyżej 🙂
z natury jestem skromny 😉