Zafundowałem rodzince wypad do Berlina, taki jeszcze przed świętami, akurat trwają bożenarodzeniowe jarmarki, jest kolorowo i świątecznie, pomyślałem będzie miło spędzić wspólnie weekend całą czwórką. Niewiele mamy okazji jeździć gdzieś razem a przez krótkie 2 dni akurat nie zdążymy się pozabijać.
Sam przyleciałem już w piątek, sprawdzić miękkość materaca, nie pomijając przedtem sofy i fotela, z odpornymi na wstrząsy i wibracje oparciami. Sprzęt spisał się na medal, ściany nie zachowały śladu zacieków a ja odniosłem spektakularny sukces wygrywając w biegu długodystansowym z Rosja. Niestety jak na moje oko był to nasz ostatni raz w tym składzie.
W sobotę przed południem umówiony byłem jeszcze na biznesowy lunch, ale cały czas miałem na oku telefon gdyby familia zjawiła się wcześniej.
Zajechali w samo południe, dumnie zaparkowali centralnie pod głównym wejściem, tym razem przyjechali bez wałówki za to z dwoma przaśnymi siatkami, w których upchali swoje ubrania. Torba czy siatka kwestia gustu, nie będę się czepiał.
Mamuśce spodobał się pokój, który im zorganizowałem, zwłaszcza zawartość łazienki, która w kwadrans po wejściu do pokoju opustoszała z mydełek, szamponów, balsamów do ciała i odżywek do włosów. Oszczędziła ręczniki, suszarkę i baterie. Narzekała tylko na brak czajnika, bo nie miała w czym sobie zaparzać ziółek i gorących kubków.
Ojczulek mówił do obsługi wyłącznie po polsku, każąc im zgadywać, o czym do nich rozmawia, bo dumny jest, że jest Polakiem, a obsługa no cóż ni chuchu go nie rozumiała próbując zagaić rozmowę po angielsku, niemiecku i francusku – bez skutku.
Całą czwórką pojechaliśmy taksówką do Neues Museum. Tatuś rzucił dumnie parę zwrotów, których nauczył się zapewne zgłębiając niemiecką kinematografię „heute geschlossen” „jawohl my fuhrer” „ja gut” ficken machen”.
A mamuśka mu wtórowała powtarzając kierowcy, po raz enty, że jesteśmy z Polski a ona nie była w Berlinie od upadku muru, co można było łatwo zgadnąć bo pytała w kółko czy to już RFN czy jeszcze DDR…
Mało mi się uśmiechało błądzenie po mieście w poszukiwaniu miejsca idealnego, zaspokającego gusta i cennik mojej matki, dlatego nauczony doświadczeniami zaprosiłem wszystkich na kolację w hotelu.
Stolik zarezerwowałem nam na 20, ale w ciągu dnia usłyszałem, że oni późno nie jedzą więc zmieniłem rezerwację na 19, potem dowiedziałem się, że 19 to też już raczej nie ta pora więc skończyło się na 18. Tak naprawdę to chcieli zjeść kolację o 17 tylko ani ta ani żadna inna szanująca się restauracja nie otwierała kuchni przed 18.
Stolik dostaliśmy najładniejszy, najwygodniejszy, najlepszy najcentralniej położony i w ogóle za co z moim dostawcą powinienem co najmniej polecieć w ślinę z języczkiem i dać się zmacać, ale powstrzymują mnie wysoka kultura osobista i resztki dobrego wychowania.
Początek był bardzo trudny, mamuśka po zapoznaniu się z cennikiem w menu ogłosiła wszem i wobec, że niczego tutaj nie zje, bo jest za drogo, a dania są zbyt nouveau niechcąco za wszystko oberwało się kelnerce.
Mamusia udała się w przerwie między posiłkami do toalety, niby to przypudrować nosek a w rzeczywistości wynosząc kolejne partie mydła i balsamów do rąk. Oszczędziła rolkę papieru toaletowego, bo nie miała jak jej przemycić na salę.
Matka miała ewidentnego focha, który eksplodował w okolicach deseru. Nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać, więcej warczała niż mówiła, szkoda w ogóle o tym pisać. Jestem twardy, nie daję po sobie poznać smutku, nigdy nie płaczę, ale znowu przekonałem się, że najbardziej i najdotkliwiej potrafią ranić nas najbliżsi. Jebłem focha, zamknąłem się w kiblu na kilka minut i stwierdziłem, że to pierdole i to wystarczyło, żebym się pozbierał i wrócił do swoich gości. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby ich tutaj ściągać, życie głupiej torby niczego nie nauczyło, ewidentny masochista ze mnie, że w ogóle ich gdziekolwiek zapraszam. Rodziców i dzieci się nie wybiera, ale widzę jak z biegiem lat coraz bardziej działamy sobie na nerwy.
Obiecałem sobie, że następnego razu tak szybko nie będzie. Bo tak. Bo mam focha i mogę się zachowywać nieracjonalnie i histerycznie. Bardzo wszystko upraszczam i jestem niesprawiedliwy, wszystko wciąż jest też jeszcze świeże, ale jak pomyślę że ona za rok przechodzi na emeryturę to mam strach w oczach.
Zniesmaczony i rozbity wróciłem do Szwajcarii, nie musiałem jechać do Berna, bo z M. zostaliśmy na noc w Zurychu. Był po ostatniej części egzaminu i jakoś mu poszło, więc teraz obaj czekamy na wyniki. Wieczorem umówieni byliśmy z E&E na kolację w przytulnej restauracyjce Positano i dowiedzieliśmy się, że spodziewają się dziecka.
W poniedziałek M. wcześnie rano poleciał do Włoch a ja w kilka godzin później – w eskorcie chmary chińskich delegatów – do Belgradu, zedrzeć sobie kolana, usta i brodę.
