Od kilkunastu tygodni przygotowywałem się do tego wyjazdu. W najdrobniejszych szczegółach zaplanowałem oba weekendy i swój wolny czas, które chciałem poświecić na zwiedzanie Sao Paulo, Panamy i Bogoty. Przymykałem nawet oko na chore godziny pracy, telekonferencje po 20, humory szefa i fatalną atmosferę w firmie, bo za nie długo miałem sobie to wszystko odbić. W czwartek późnym wieczorem zacząłem pakowanie walizki. Mam wprawę i wykonywanie tej czynności idzie mi bardzo sprawnie, w zależności od długości wyjazdu mam nawet gotowe zestawy wyjazdowe: XS na max 1-2 dni, M na 3-5 i L na ponad tydzień. Bezmyślnie wrzucam rzeczy do walizki, torbę z kosmetykami, worki z butami, pary koszul, bieliznę nie martwiąc się czy czegoś nie zapomnę, bo nauczyłem się kupować rzeczy razy trzy.
W zeszłym tygodniu Lufthansa zapowiedziała strajk a wczoraj rano zaczęto anulować pierwsze loty. Planowałem wyrwać się ok 15 z biura, przebrać się w domu i jechać na lotnisko. Przed 9. odwołano już wszystkie wieczorne loty do Azji i obu Ameryk prócz jednego, mojego do Sao Paulo. Linia była na okrągło zajęta, dopiero a którymś tam razem udało mi się wreszcie do nich dodzwonić, ale póki oficjalnie nie odwołano mi lotu Lufthansa nie chciała zmienić mi rezerwacji. Ledwo się rozłączyłem dostałem sms, że samolot jest odwołany i wtedy znowu próbowałem się do nich dodzwonić, ale tym razem trwało to znacznie dłużej. Kiedy wreszcie to mi się udało okazało się, że nie ma miejsc w samolocie ani na dziś, ani na sobotę ani niedziele czy poniedziałek, najwcześniej mogłem polecieć we wtorek… – porażka. Z bólem serca odwołałem wyjazd, ale musiałem jeszcze postarać się odzyskać pieniądze za wszystkie prywatne rezerwacje. Jestem w plecy 1000 franków, tyle tylko że hotel w Bogocie zgodził się przenieść mi rezerwację na marzec.
Nie było mi dane polecieć do Brazylii w tym roku. Szkoda. Zamieniłem ten wyjazd na Filipiny. Ojciec nie krył zdziwienia, kiedy zadzwoniłem do niego z lotniska w Hongkongu: – ty to masz dziecko rozrzut…