Ten dzień miał swój ciąg dalszy… pojechałem do Zurichu. Wyjechałem 3 godziny wcześniej żeby spokojnie dotrzeć na umówione spotkanie. Mało mi się uśmiechało wbijać w garnitur w taki upał, ale jak trzeba to trzeba więc bez zbytniego marudzenia zawiązałem grzecznie krawat pod szyją. Pociągiem dotarłem na HB skąd tramwajem w 20 minut dotralem do Uetlihof nim zacząłem się na dobre przegrzewać i roztapiać. Pierwszy etap misji zakończony całkowitym powodzeniem. Niki z HR która dzwoniła do mnie z UK zarezerwowała dla mnie salkę konferencyjną i umówiła spotkanie z dyrektorem z Nowego Jorku. Na miejscu byłem 20 minut przed czasem akurat żeby spokojnie zarejestrować się na recwpcji, znaleźć salę i w ogóle. Powitanie, wymiana uprzejmości i standadrowe pytanie o cel wizyty wszystko odbywało się według schematu. Schody zaczęły się gdy okazało się, że nie jestem pracownikiwm CS i nie mam przepustki, zaczęli pytać mnie o osobę kontaktową. Z dwóch osób których nazwiskami dysponowałem pierwsza pracowała w Warszawie a Niki okazała sie pracować …w Makati na Filipinach. Zwiódł mnie brytyjski numer telefonu z którego do dzwoniła. Strażnik nie dał się przekonać dlatego nIe czekając długo wybrałem numer Niki. Rozmawiała ze mną krótko a po chwili poprosiła do słuchawki strażnika. Jak w każdej wielkiej firmie czy instytucji finansowej procedura wejścia do budynku jest jednakowa, należy mieć kartę albo osobę kontaktową która przez cały czas wizyty będzie opiekowała się wizytującym gościem.
Standardowo recepcjonista kontaktuje się z odwiedzanym pracownikiem i przekazuje informację kto do niego przyszedł i ewentualnie w jakiej sprawie. Pracownik wyraża zgodę na wpuszczenie gościa lub schodzi po niego do recepcji. Pracownicy ochrony mają obowiązek sprawdzenia czy gość skierował się do odpowiedniego lokalu itd.
Niki dała ciała bo okazało się że nie ma tam nikogo, kto mógłby mnie odebrać. Próbowała, ale bez skutku. Zniesmaczony wróciłem do domu. Po prostu nie wierze że takie rzeczy dzieją się w Szwajcarii.