Nie wytrzymaliśmy w domu zbyt długo, nosić zaczęło mnie już po Sylwestrze. M. wróciwszy z pracy oznajmił, że do 8. ma wolne i będzie mógł dowoli zbijać bąki czyli spać do późna, jeść na mieście i uprawiać tzw. szlafrokowe. Taki tydzień nicnierobienia byłby bardzo miłą perspektywą, tyle że nie w Szwajcarii, bo jedno nasze wyjście na miasto i od razu jesteśmy lżejsi o paręset franków. Dlatego przekonałem M. do wyjazdu do Barcelony, znalazłem nam tani bilet, hotel i zwizualizowałem jak moglibyśmy spędzić miło czas w stolicy Katalonii. Z pomocą przyszła mi też zimowa aura, przedwczoraj okropnie wiało, myśleliśmy że urwie nam dach, lało pół dnia, kilka razy spadł grad wielkości grochu, przewróciło lokomotywę gdzieś niedaleko nas, a na autostradzie kilka aut zostało przyblokowanych przez spadające konary drzew. Siedzieć w Bernie w taką pogodę to żadna przyjemność, wygrało więc hiszpańskie słońce.
Archiwum
Tagi
- amore
- Anglia
- Argentyna
- Australia
- Austria
- Azerbejdżan
- Bahrajn
- Bali
- Brazylia
- Chile
- Chiny
- Chorwacja
- Ekwador
- emigracja
- Estonia
- Fidżi
- Filipiny
- Finlandia
- Francja
- GH
- Gruzja
- Hawaje
- Hiszpania
- Holandia
- Hongkong
- Indie
- Iran
- Irlandia
- Islandia
- Japonia
- Kanada
- Karaiby
- Katar
- Kazachstan
- Kolumbia
- Laos
- Liban
- Malezja
- Malta
- Maskareny
- Mauritius
- Mądrości
- Nepal
- Niemcy
- Nowa Zelandia
- Oman
- Palau
- Panama
- Peru
- podróże
- Polinezja
- praca
- RTW
- Rumunia
- Serbia
- Seszele
- Singapur
- St. Maarten
- studia
- Szwajcaria
- Szwecja
- Tahiti
- Tajlandia
- tanzania
- Turcja
- USA
- Warszawa
- Wietnam
- Wrocław
- Wyspy Cooka
- włochy
- Zanzibar
- ZEA
- związek
- Łotwa