Jeszcze wczoraj K zaprosiła mnie do Rialto na kolację, początkowo myślałem że spotkamy się tylko we dwójkę, pójdziemy na jakiegoś drinka albo takie sentymentalne ostatnie Pouletflügeli w Nord Sud, ale jak się jest matką dwójki dzieciaków, na dodatek rozwiedzioną i prowadzającą się z nowym partnerem, to nie ma szans, żeby wtorkowy wieczór mógł być wolny. Patrzyłem jak zaczarowany i z zazdrością na jej kilkuletnią córkę, która z niebywałą łatwością przeskakiwała z niemieckiego na angielski, rosyjski i serbsko-chorwacki. Ta dziewczynka wpędziłaby mnie w kompleksy…
K. wygadała się, że wraz z V. planują przylecieć do Wrocławia na moje 40 urodziny, nie wiem na ile uda im się ten plan zrealizować, ale znając Miss Syberia będzie mocno naciskać, bo to właśnie dzięki jej wkurwiającemu uporowi maniaka, dwukrotnie wylądowaliśmy na baletach w Dubaju.
Było grubo po pierwszej kiedy położyłem się do łóżka, wcześniej skończyłem prasowanie całej sterty rzeczy, pomyłem naczynia z całego tygodnia, przygotowałem walizki, przejrzałem wszystkie pudła, skrzynki, schowki, szafki i szuflady, aby upewnić się, że o niczym nie zapomniałem. Gdy skończyłem, zatrzymałem się na moment, usiadłem na podłodze w salonie, opierając się plecami o sofę i dopiłem ostatnią lampkę wina tego wieczora. To przecież tutaj, z tego miejsca wszystko kiedyś się zaczęło i trwało niezmiennie przez 10 lat i 6 miesięcy. Znowu ogarnęła mnie ta ogromna fala smutku i żalu, że jutro o tej porze będę w zupełnie innym miejscu oddalonym stąd prawie tysiąc kilometrów.
Obudziłem się zlany potem, bolała mnie głowa i byłem zły, bo za oknem wciąż było ciemno. Spojrzałem na zegarek, wskazówki pokazywały kilka minut po 3. a mnie nie chciało się już spać. Do rana przekładałem się z boku na bok, wstawałem napić się wody, otwierałem i zamykałem na zmianę okna. Dupa. Przypomniało mi się, że dzień przed wylotem na emigrację do Szwajcarii miałem tak samo. Dziwne.
Punkt 11 wkroczyłem do budynku mojego ulubionego szwajcarskiego urzędu jakim jest Fremdenpolizei z silnym postanowieniem, że jak znowu potraktują mnie per noga, wreszcie powiem im „fuck you very much – I’m leaving Switzerland” – i jak na złość obsługujący mnie czekoladowy chłopiec okazał się bardzo uprzejmy i pomocny.