Jeszcze wczoraj kończyłem aktualizować ostatnie portale rekrutacyjne oraz aplikować na pozycje, które wydawały mi się interesujące albo perspektywiczne. Nauczony doświadczeniem zapamiętałem, że jeśli nie przysiądę i nie zrobię tego teraz, to najprawdopodobniej zajmie mi to bardzo długo czasu, a przy moim zapale i tempie pracy, ten czas będzie liczony w miesiącach. Przez kilka wieczorów siedziałem przez godzine lub dwie i teraz tylko systematycznie muszę przeglądać oferty i aplikować, aż w końcu coś się trafi. Fakt, że na razie nie ma żadnego odzewu albo jeśli już, to dostaję odpowiedź negatywną – wcale mnie nie zraża. Szukanie pracy to mozolna praca, wymagająca cierpliwości, a limit szczęścia w tym roku chyba już wyczerpałem, więc nie łudzę się, że zdarzy się cud i znajdę coś w kilka dni, na dodatek jeszcze przed świętami.
Rano, chwilę po 7. zadzwonił do mnie znajomy, który maluje mi mieszkanie i oznajmił, że szary kolor, który wybrałem na jedną ze ścian w salonie, nie wygląda na szary, i że moze warto byłoby spróbować pomalować ją jeszcze raz, tyle tylko że zabrakło mu farby. Wysłał mi zdjęcia, które nie oddawały stanu rzeczywistego, więc niewiele się zastanawiając wskoczyłem we wdzianko i pojechałem zobaczyć jak wygląda to na miejscu. W drodze podjechałem jeszcze do sklepu i dokupiłem kilka puszek z farbami, gdyby okazało się, że podobny problem wyszedł np. w sypialni. Gdy dojechałem do domu wiedziałem, że dobrze zrobiłem, ściana która miała być szara wyglądała tak subtelnie szaro, że aż biało, więc nie było rady jak machnąć ją jeszcze raz kolejną warstwą.
W tzw. międzyczasie odbyłem rozmowę z bankiem, który zaprosił mnie do rekrutacji na stanowisko, które praktycznie w ogóle mnie nie interesuje, ale póki nie mam konkretnych ofert na stole nie mogę przecież wybrzydzać i udział w rekrutacjach brać muszę. Pomyślałam tylko, że los bywa przewrotny, z firm z których chciałbym żeby sie do mnie odezwano telefon uporczywie milczy a na stanowiska które ani mnie ziębią ani grzeją, odzew mam niemal natychmiastowy.
Wróciłem do siebie, zrobiłem zakupy, M. zażyczył sobie gołąbków, pasztetu z królika i polędwicy sopockiej oraz 3 słoików konfitur z Charlotte, więc jeździłem po Wrocławiu próbując zrealizować jego zamówienie. Musiałem też jeszcze wrócić do mieszkania, rozliczyć się z facetem za malowanie a wcześniej pędzić na Szwedzką, bo wymieniali mi wodomierze. Pod wieczór opadłem nieco z sił, więc wpadłem jeszcze do Papa na ostatni w tym roku wyskokowy koktajl. Dotarłszy do domu zamiast walnąć się spokojnie na lóżko i zasnac snem sprawiedliwego czekało mnie pakowanie, bo rano mam samolot. Jest pierwsza w nocy a głowa huczy mi od natłoku myśli czy aby niczego nie zapomniałem spakować…