W końcu dostałem od mojej projektantki wszystkie obiecane projekty wnętrz, finalnie zmieniłem tylko parę elementów ale ogólnie muszę przyznać że pani Kasia wbiła się w mój gust. Trochę musiałem ją pognębić żeby wysłała mi kolory i numery farb, bo w związku z tym że w grudniu zostałem zwolniony z obowiązku świadczenia pracy, akurat mam czas żeby zająć się kupowaniem rzeczy do nowego mieszkania. W ruch poszła karta kredytowa i w ciągu jednego popołudnia lekką ręką wydałem dziescia pare tysięcy na meble i lampę, do tego jeszcze tapety, szafa na zamówienie, lustro, farby i malowanie, o dodatkach na razie nie wspomnę bo zajmę się tym na sam koniec. Z bratem pojechałem kupić farby, ustaliłem harmonogram prac ze wszystkimi wykonawcami i jak dobrze pójdzie to w styczniu będę mieszkał już pod nowym adresem. Na razie nie czuję specjalnie klimatu, że za niedługo będę przeprowadzał się w nowe miejsce, ale gdzieś tam w środku cieszę się, więc minimum swoistej ekscytacji jest. Pukam się tylko w głowę, że chyba mi odbija, kiedyś do nowego mieszkania wprowadzałem się z dwoma walizkami i materacem i rozpierała mnie bezmierna radość, a teraz nie wyobrażam sobie mieszkać w nowym miejscu póki wszystkie prace nie zostaną zakończone na tip top.
Cv wysyłam regularnie i uaktualniam wszystkie profile. Nie chę mieć sobie nic do zarzucenia jeśli ten stan zawieszania miałby potrwać dłużej niż bym tego chciał. Na razie jest cisza i brak jakiegokolwiek odzewu od potencjalnego pracodawcy, ale z drugiej strony za parę dni święta i tym sobie tłumaczę że mój telefon wciąż milczy.
W środę rano lecę do Szwajcarii a stamtąd do stolicy Malezji. Łapię się na myślach, że styl życia który kiedyś mi imponował i był naturalny jak oddychanie, teraz odchodzi do lamusa a ja wracam na ziemię czy tego chce czy nie.