Zazdrość – normalka, zwykłe uczucie, tylko jakbym częściej i intensywniej je ostatnio doświadczał. Zauważyłem ten pierwszy moment kiedy kilka miesięcy temu spotkałem się z grupką przyjaciół na naszym kultowym frytki party. Zazdrościłem im pracy, domów, wyjazdów, uznania, pomysłów na życie, awansu a nawet głupiego auta. Niechęć do sukcesu innych zaczęła nieustannie drążyć mój umysł, wzbudzała poirytowanie, powstrzymywała by próbować zmienić swój stan.
Po paru następnych epizodach stałem się ostrożniejszy, by ta moja zazdrość nie przerodziła się w destrukcyjne emocje, pełne niechęci i goryczy i nie doprowadziła mnie do jakiejś błędnej spirali ciągnącej mnie prosto w dół.
Czuję się tak, jakbym nie wpasowywał się w życie, bo nie mogą konkurować ze swoimi znajomymi, przyjaciółmi i współpracownikami. Narasta we mnie wrogość, bo wydaje mi się, że nie otrzymuje od losu sprawiedliwego podziału.
Przestałem wchodzić na media społecznościowe, bo zdają się tylko wzmacniać tę niechęć. Dwie minuty na przewijaniu FB albo Insta i łatwo przekonuję się, że znajomi są szczęśliwsi, zdrowsi i bogatsi, gdy zamieszczają swoje najnowsze zdjęcia z wakacji i ogłaszają swoje szczęście. Nie, nie potrzebuję nabawić się depresji.
Tyle tylko, że łatwo powiedzieć przestań porównywać się z innymi ludźmi. O wiele łatwiej jest spojrzeć na media społecznościowe i myśleć: „inni lepiej się bawią” lub „moje życie nie jest tak fajne jak życie moich przyjaciół”. Istne zawody sportowe, nieustanna konkurencja, jakbym się ścigał. Niby wiem, że na nic zda się porównywanie, bo moja życiowa podróż jest wyjątkowa i wiem jak ważne jest indywidualność, lecz mimo to…
Za każdym razem, gdy łapię się na porównywaniu mojego życia z życiem kogoś innego, muszę przypominać sobie, że nie biorę udziału w żadnym wyścigu.
Próbuję patrzeć na życie z szerszej perspektywy. Przecież nikt nie ma doskonałego życia. A mała migawka, którą widzę, jedynie wygląda efektowniej niż jest w rzeczywistości.
Dopadają mnie myśli, że życie nie jest sprawiedliwe – przynajmniej nie w sposób, w jaki postrzegam sprawiedliwość. Upieram się, że zasługuje na więcej, a ktoś inny zasługuje na mniej. Choć takie myśli marnują tylko mój czas i energię, nie potrafię zaakceptować rzeczy, których nie mogę kontrolować, mam w dupie skupianie się na byciu najlepszą wersją samego siebie.
Jak mantrę powtarzam sobie że jedyną osobą, z którą powinienem się porównywać, jestem ja, jaki byłem wczoraj. Staram się być trochę lepszy każdego dnia, by poczuć się mniej zagrożony osiągnięciami bliskich mi ludzi, ale ostatnio idzie mi to jak dziwce w deszcz..
pozwolisz, że się wymądrzę?
Bo może to nie jest kwestia tego, co inni mają lepszego niż ty, tylko tego, czego ci brak w twoim życiu. Bo skoro zazdrościsz – to czegoś ci brak. A jak brak, to żaden racjonalny argument tego braku nie zapełni.
Ja np. ostatnio odkryłam, że zazdroszczę znajomym tego, że kupili dom. Czy ja bym chciała mieć dom? No nie wiem. Raczej nie. Przy domu jest zawsze tyle pracy. No chyba, że się jest bogaczem i można sobie pozwolić na zatrudnienie ogrodnika itp.
Ja zazdroszczę im, że np. mogą teraz mieć i kota i psa. I, że tego psa mogą rano wypuścić do ogrodu zamiast zrywać się z rana bez względu na wszystko…
Ale najbardziej to zazdroszczę im możliwości kupna domu bo to oznacza, że mają na tyle wysokie dochody, że bank bez problemu udzielił im pożyczki. I to o to mi chodził najbardziej.
Na dom mnie stać ale tez zniechęca mnie właśnie taka myśl – ile wokół domu jest dodatkowej pracy, poza tym przecież nie dałbym rady być we wszystkich pokojach jednocześnie 😀
Zazdroszczę innym odwagi. Tobie też.
😀
Pracuj nad tym, a da się osiągnąć zadowolenie. Nie jest to tak nierealne, jak się może wydawać w dzisiejszych czasach. Ja nie mam partnera, własnego mieszkania, praca ok, ale płatna nie na tyle, by można było w pełni spokojnie żyć (choć teraz ją zmieniam), pewne problemy zdrowotne, a żyję całkiem szczęśliwie. Właśnie dlatego, że udało mi się kompletnie wyeliminować porównywanie się z ludźmi. Ktoś ma faceta? Super, ma to swoje plusy, ma na kogo liczyć, ma swoje minusy, ciągle słyszę o ich problemach w związku. Ktoś ma mieszkanie? Super, ma swoje mieszkanko, robi z nim, co chce, ale z drugiej strony z każdej strony oszczędza i boi się zmienić pracę, bo kredyt olbrzymi wzięty. Ktoś ma świetne zdrowie? Ekstra, ale ktoś inny w moim wieku już nie żyje ;). Odkąd przestałam myśleć o tym, że ktoś ma lepiej, żyje mi się cudownie. Dla porównania moja kumpela – super facet, własne mieszkanie, pies, dobra praca, mnóstwo znajomych – i ciągle jest zdołowana, że jest nieudacznikiem życiowym, bo przecież ta praca mogłaby być jeszcze lepsza, no i problemy ze zdrowiem ma i w ogóle to jest beznadziejna… Smutne takie życie.
Dla groma ludzi szczęście to udane życie osobiste i zawodowe. Dla wielu oznacza to błyskawiczną karierę i wirujący seks. Gdyby wypreparować z tony poradników i książek na ten temat, taki wzorzec czasem można odnieść wrażenie, że otrzymalibyśmy zimną karierowiczkę i seksualnego manipulanta. Gdy się coś takiego czyta odnosi się złudne wrażenie, że przy odrobinie wysiłku można w ogóle uniknąć nieszczęścia😂