Drugiego dnia pobytu w Lecce przyszło mi spotkać się z rodziną M. Przygotowywałem się mentalnie do tej wątpliwej przyjemności od kilku dni, próbując ostudzić emocje, postarać się być ponad wszystko, w końcu jestem na urlopie, nie zmienię ich, jesteśmy tu tylko kilka dni, z rodziną trzeba żyć w zgodzie – tłumaczyłem sobie.
W sobotę pojechaliśmy na plażę do Puntarenas. Wstaliśmy wcześnie rano, spakowaliśmy się w najpotrzebniejsze rzeczy tak by przed 10 móc znaleźć jeszcze wolne leżaki i parasol. W naszym ulubionym lido tłumy, ale dostaliśmy miejsce w pierwszym rzędzie, zamówiliśmy sobie piwo, wyciągnęłam książkę i oficjalnie rozpocząłem relaks na plaży. Popołudnie minęło nam na relaksie, w bardzo przyjemnej atmosferze, bez krzyków, przepychanek i niezdrowych sytuacji. Na wieczór zarezerwowaliśmy sobie stolik w naszej ulubionej Blu Notte, bo przez pandemię nie mieliśmy okazji uczcić ani naszych urodzin ani kolejnej rocznicy ślubu. Rodzina była niepocieszona, oficjalnie że nie spędziliśmy tego wieczoru razem, nieoficjalnie że wykorzystają okazji żeby się za darmo nażreć, ale M poszedłby z torbami gdyby musiał zapłacić za dodatkowe 5 gęb z czego akurat bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę, wybierając dla nas takie a nie inne miejsce na wieczór.
W niedzielę o 9. byliśmy gotowi do wyjścia, weekend, środek lata, Puglia, wiadomo ludzie będą brnąć na plażę. M. zakomunikował mi że na plażę zabiorą się z nami jego brat z żoną i bratanica. Nie uśmiechało mi się, ale nie da się być w Lecce i ani razu nie spotkać się z rodziną. Umówili się, że odbierzemy ich spod domu po 10.30 na co od razu zaprotestowałem, ale M zapewnił mnie że G. zarezerwuje nam parasole i leżaki a w dodatku narobi nam kanapek, więc możemy być spokojni.
Nie wyjechaliśmy ani o 10.30, ani o 11. bo kawa, bo jedzenie, bo zakupy bo bo bo..
Po 11 w końcu ruszyliśmy w kierunku Porto Cesareo. W drodze okazało się, że leżaków ani parasoli, zarezerwowanych nie mamy, zaczęło się więc dzwonienie od miejsca do miejsca w poszukiwaniu wolnych miejsc. O 13.30 tkwiliśmy wciąż w aucie, w poszukiwaniu plaży byliśmy w czarnej dupie. Na dodatek rodzinka próbując znaleźć wolne miejsce, dzwoniła używając zestawu głośnomówiącego w swoich komórek przekrzykując się nawzajem. W aucie panował bezkształtny krzyk i hałas, mało wysublimowana kokofonia dźwięków, przekrzykiwania się, kłótni. Brakowało tylko odgłosów wystrzałów z pistoletu w kierunku ich głowy..
O 14 byłem zmęczony szukaniem wolnego miejsca i szczerze podminowany całą sytuacją, nie było już sensu kręcić się w kółko, chciałem wrócić do hotelu. Padł pomysł obiadu, na który przystałem, bo kanapki naturalnie też okazały się fikcją, ale wściekłem się naprawdę, dopiero gdy w restauracji musieliśmy z M za wszystkich zapłacić. Nienawidzę takich sytuacji i wpraszania się nieproszonym. Rodzina M. ma z tym ewidentny problem a ja zbyt mocno jestem wyczulony, gdy ktoś próbuje mnie wykorzystać.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.