Obudziłem się dzisiaj przed 5. i przez chwilę zastanawiałem się gdzie ja w ogóle jestem. W pierwszej chwili pomyślałem, że w hotelu w górach, potem że chyba u znajomych w gościach. To wszystko przez te ostatnie rozjazdy i szalone tempo, które sobie narzuciłem. Od kilku tygodni przemieszczam się jak postrzelony, z miejsca na miejsce, a to Szwajcaria, a to ciepłe kraje, Rzeszów, Kraków, Świerardów Zdrój, odwiedzam mniej lub bardziej znajome miejsca. Postanowiłem skorzystać z wolnego czasu i praktycznie do wtorku przebywałem non stop poza domem, a we Wrocławiu pojawiałem się tylko na dzień lub dwa, aby zrobić badania lekarskie, wyskoczyć na imprezę andrzejkową albo aby skompletować dokumenty potrzebne do rozpoczęcia nowej pracy. Wczoraj wieczorem z powodu śniegu i korków niemal spóźniłbym się odebrać komputer od nowego pracodawcy, przeklinałem pod nosem swoje roztrzepanie, na szczęście po drodze dorwałem hulajnogę i równo 3 minuty przed zamknięciem biura zostałem właścicielem nowego sprzętu i korpo gadżetów. Emocje opadły szybko, niewinnie zaszedłem więc na moment do Papa przypieczętować nowy rozdział w swojej karierze, a następnie grzecznie wróciłem do domu. Tylko zamiast zacząć ogarniać rzeczy na następny dzień, włączył mi się towarzyski szwędacz i pouberowałem w odwiedziny do kolegi. Do domu wróciłem przed 2., spacerując przez park kleciński nie czułem senności, choć trudno było mi wyobrazić siebie rozpoczynającego za kilka godzin pierwszy dzień w nowej pracy. Dostałem niesamowitego przypływu energii, bo przed 8. pojechałem jeszcze na stare śmieci wypić poranną kawę z koleżanką, a że o tej porze wszystko było wciąż pozamykane spotkaliśmy się w starym biurze. Zaskoczenie moich znajomych i dawnych współpracowników było ogromne. Nikt nie spodziewał się spotkać mnie tutaj 1. grudnia w kolejce do maszyny z kawą a niektórzy żartobliwie pytali czy aby nie pomyliły mi się firmy.
Od 10.30 trwały już tylko szkolenia, trzeba było przejść przez te wszystkie instalacje, procedury, polityki, sprawdzić dostępy do systemów, zmienić hasła, zarejestrować się do aplikacji i ogarnąć kalendarz z rzeczami do zrobienia na następne kilka dni. Zalali mnie typową korpo gadką, nowomową nowymi akronimami, a ja siedziałem i słuchałem w milczeniu przechodząc kolejny raz w życiu ten żmudny i nudny proces onboardingu. Na jutro muszę przygotować jeszcze parę rzeczy, ale tak naprawdę nie wiem w co ręce włożyć najpierw, bo od rana do wieczora kalendarz zawalony mam spotkaniami. A potem podobno wychodzimy jeszcze z zespołem integrować się przedświątecznie…cyrk.
W mieszkaniu mam syf i sajgon, śmieci niewyrzucone, pościel niezmieniona, zdążyłem nastawić tylko pranie i dla relaksu wyprasować stertę ubrań, wrzuciłem parę rzeczy do zmywarki, ale nie mam czasu nawet rozpakować walizki po powrocie z wyjazdu, nie mówiąc o posprzątaniu. W sobotę lecę na wesele do Bari, wyjazd nota bene zupełnie nie jest mi na rękę, ale musimy bo M jest świadkiem. Odpocznę chyba dopiero za tydzień albo jak umrę.
Nie pozwolono mi zwariować. A. wyciągnęła mnie na koniec szalonego dnia do kina na Dom Guccich.
Z rzeczy przyziemnych bardzo tęsknię za M. Byle jeszcze do soboty.
Zmęczyłam się samym czytaniem 🙂🙂🙂
Jestem w trybie wielozadaniowym…
Nie, no u Ciebie to normalne. Młodość, miłość, nowa praca- wszystko uskrzydla 🙂
Rzeczywiście człowiek zaprogramowany na tryb wielozadaniowy. Bari..
Włoski ślub. Będzie wyżerka. Baw się dobrze.
Korpo wyciska jak cytrynę, ale jak żyć bez niego i bez pośpiechu? 🙂
Zasyłam serdeczności
Która praca obecnie nie wykańcza. Każda. Ale pracować trzeba