Dziś był zupełnie zwykły dzień, ale na swój sposób bardzo udany. Obudziłem się bardzo wcześnie rano, wyspany, wstałem z łóżka od razu. Wypiłem poranna kawę i popatrzyłem na bałagan w domu… Najpierw podlałem kwiatki, zmieniłem żarówkę w lampie, pościeliłem łóżko, poodkurzałem mieszkanie, wymieniłem deskę w WC, poskładałem pranie, wyciągnąłem naczynia ze zmywarki, wyniosłem śmieci, naprawiłem drzwi od szafy, wyszorowałem łazienkę, zrobiłem porządki na półkach, ogoliłem się a na koniec wskoczyłem do łóżka na pół godziny, bo pracę zaczynałem dopiero o 9. Ogarnąłem wszystkie sprawy w niecałe 2 godziny co przy codziennym braku energii zajęłoby mi tydzień.
Koleżanka wyciągnęła mnie na weekend do Krakowa obiecując miłe towarzystwo, zmianę otoczenia, wysypianie się i czas spędzany na pełnym relaksie.
Na Ukrainie trwa wojna. Wiem o tym bo nieustannie trąbią o tym w telewizji i na internetowych portalach. Na dworcu w stolicy Małopolski po raz pierwszy bezpośrednio zetknąłem się z uchodźcami, o których tyle trąbią w wiadomościach.
Rzeka ludzi, same kobiety i dzieci, przebywający bez celu, bez planów, bardzo dobrze ubranych, nie odstający praktycznie niczym od tłumu przechadzających się obok Polaków. Przyczepieni ładowarkami od telefonów do filarów, nielicznych gniazdek darmowego źródła prądu, siedzący na kartonowych siedziskach, śpiworach albo na karimatach świadczących o smutnym fakcie, że śpią oni w tym samym miejscu, korzystający z dworcowej gar kuchni i posiłków organizowanych przez wolontariuszy. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego widoku, tylu przygnebiających scen. Widok przyprawiających o depresje. Smutny pejzaż uświadamiający, że kilkaset kilometrów w stronę wschodniej granicy trwa wojna.
W pociągu do Wrocławia podróżowałem z koleżanką z pracy. Ja, ona, dwie kobiety z czwórką małych dzieci, jakaś leciwa staruszka.
Gdybym podróżował w pojedynkę, pewnie siedziałbym sam, z miejscówką, w wagonie pierwszej klasy, zabarykadowany w wygodnym przedziale ze słuchawkami na uszach, odgrodzony od całej tej smutnej rzeczywistości i ignorujący wszystko co dzieje się wokół.
A. nieśmiało zaczęła rozmawiać z pasażerami naszego przedziału – skąd przyjechali, dokąd zmierzają..
Starsza pani lat 76 od kilkunastu godzin podróżowała do swojego syna, mieszkającego gdzieś pod granicą z Niemcami. Miała jego adres zapisany długopisem na dłoni. Jej bagaż stanowiła niewielka torba na kółkach, nieporęczna, bo bez rączek czy uchwytów, taki kilkunastokilogramowy kloc, który ktoś życzliwy pomógł jej wnieść do naszego wagonu. Zadzwoniliśmy do jej syna, na szczęście mówił po polsku, twierdził że nie ma jak odebrać matki z Wrocławia. Poprosił nas o pomoc, aby jego matkę wsadzić w najbliższy pociąg do Zgorzelca co wydawało się niezrozumiałe, bo o tej porze brakowało połączeń bezpośrednich. Zobowiązałem się mu pomóc. Po przyjeździe do Wrocławia nie mogłem liczyć na pomoc wolontariuszy, choć było ich pełno, ale wydawali się niezorganizowani, ba wydawali się bardziej zagubieni ode mnie, żaden napotkany nie mówił po polsku, odsyłali nas do kas biletowych, przy których wiły się niesamowite kolejki. Nie wiem jak taka starsza kobieta poradziłaby sobie z walizką i całym tym zamieszaniem. Kupiłem dla niej bilet w biletomacie, zostałem z nią na stacji, zająłem się bagażem, zaoferowałem herbatę i kanapkę, postawiłem sobie za punkt honoru, że choćby nie wiem co wsadzę ją w bezpośredni pociąg do Zgorzelca, dam znać synowi, w którym wagonie siedzi jego matka i zmuszę żeby ją odebrał, gdy dojedzie do celu. Poprosiłem nawet o pomoc konduktorkę, aby dała kobiecie znać, kiedy nadejdzie właściwa stacja. Starsza, obca mi kobieta uściskała mnie na pożegnanie, kiedy zostawiałem ją samą w wagonie. Do oczu napłynęły mi łzy a ja przecież nigdy nie płaczę. Starsza pani dojechała, około 1. w nocy, zadzwoniła do mnie jej synowa, potwierdziła, że teściowa dotarła cała i zdrowa, podziękowała za pomoc.
Moja koleżanka zajęła się 6 osobową rodziną podróżującą do Düsseldorfu. Rozdzieliliśmy się na stacji kolejowej. Ja zająłem się starszą panią a ona dwoma kobietami podróżującymi z czwórką małych dzieci. Nigdy nie zapomnę tego widoku: dwie kobiety z czwórką maluchów, spakowanych w trzy szkolne plecaki, gdzie mieściło się wszystko co miały najważniejszego. Tylko dzięki temu, że wszyscy posiadali paszporty udało nam się im pomóc kupić bilety autobusowe na następny dzień. Nie mam w sobie nic z wolontariusza, brakuje mi empatii, ogólnie mam w dupie czy gdzieś, ktoś ma źle czy gdzieś trwa wojna, ale w tym momencie nie potrafiłem przejść obojętnie obok tamtego widoku. A. okazała się bardziej dzielna ode mnie. Niezmiennie i bez przerwy czułem w gardle jakby ucisk, jak gdyby gulę, nieustająco walczyłem, żeby nie było po mnie widać jak bardzo jestem przejęty widokiem i sytuacją, w której się znaleźliśmy.
Do domu dotarłem grubo po 1. w nocy. O wojnie do tej pory tylko czytałem, głównie lektury szkolne, oglądałem też filmy o tej tematyce, nie zastanawiałem się nigdy czy będę pokoleniem które wojny w jakikolwiek sposób doświadczy. Zrobiłem sobie drinka a łzy poleciały mi jak grochy.
Wielkie brawa za to co zrobiliście. Ale chyba umknęło Waszej uwadze to, że Ukraińcy mogą jeździć komunikacją publiczną za darmo.
Reblogged this on Poza granicami Polski ale nie tylko – pamiętnik wirtualny i skomentował(a):
Seba bardzo chciałabym ten dzisiejszy wpis udostępnić u siebie na fb. Oczywiście za Twoją zgodą. Napisałeś tak, że wydaje mi się konieczne pokazanie reakcji nas. Zwykłych ludzi. Serdeczności.
To nie jest chyba najlepszy pomysł. To tylko mój blog i tylko moje zapisane myśli. Nie oczekuje komentarzy ani gratulacji. Niech każdy decyduje sam w zgodzie ze sobą czy chce pomagać albo i nie.
Oczywiście. Dlatego zapytałam. Serdeczności
No właśnie… Przecież nie jesteśmy żadnymi bohaterami… Zwykłymi ludźmi, ale postawionymi w trudnych czasach…
Bardzo ten wpis mi się podobał… Napisałeś, że pomogłeś… Ale to był zupełnie inny wpis niż tysiące innych pisanych pod dyktando podniesienia własnego wizerunku, które tworzą dzisiaj przede wszystkim nasi celebryci;-) Zwykły, codzienny, wymowny…. Jak Twój cały dzień;-) Gratulacje i pozdrowienia.
Naprawdę miło się tego czyta. Tego o pomocy potrzebującemu, a nie o uchodźcach śpiących na kartonach…
Ja wiedziałam zawsze, że serce to Ty masz ogromne 🙂
Rzadko doceniamy to co mamy, dopiera zderzenie z prawdziwą tragedia wywołuje określone emocje. Widzę Wenezuelczyków żebrzących w trakcie każdego pobytu w Cuence…nie o takim świecie marzyliśmy.
Jak dobrze, że tam byłeś, bo pomogłeś, masz dobre serce i ludzkie odruchy miłosierdzia, co nie jest często spotykanym zjawiskiem.
Zasyłam serdeczności
I Tobie brakuje empatii?;)))
Masz bardzo dobre serce