Mieszkanie wygląda lepiej niż na zdjęciach. Za oknem mam widok na prawdziwe szwajcarskie krowy które ktoś wypasa na zboczu Gurten, mam piękny duży balkon z typową dla Szwajcarii markizą, stół, komplet wypoczynkowy, sypialnię ze sporym i bardzo wygodnym łóżkiem oraz dużymi oknami. Wkurwiłem się tylko że tak mało mam wszędzie kontaktów i ze żaden nie pasuje do wtyczki od laptopa. Coś będę musiał na to zaradzić…
Do pracy wybrałem się pieszo, po pierwsze pół Berna jest rozkopane z powodu remontów ulic i trakcji tramwajowej, po drugie chciałem wybadać ile mi to zajmie czasu. Było nawet ciepło, lekko mżyło, początkowo wiedziałem gdzie jestem ale po kwadransie czułem, że się zgubiłem. Byłem gdzieś nad Aarą, ale miałem problem żeby znaleźć most, który pozwoliłby przejść na drugą stronę rzeki. Bezskutecznie. Dopiero po dłuższej chwili go dostrzegłem, ale przebiegał wysoko nad moją głową, więc musicalem iść dalej, krążyć, wspinać się. Zrobiłem jedno wielkie koło. Na moście próbowałem przejść na stronę gdzie nie było chodnika dla pieszych, musiałem znowu się cofać. Do biura dotarłem punkt 9, bez minuty spóźnienia tylko że cała moja wyprawa zajęła mi ponad godzinę no i zmokłem jak kura.
Najpierw sesja fotograficzna do nowej przepustki, potem wymiana uprzejmości z całym działem, wszyscy życzyli mi powodzenia, uśmiechali się, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie byli ani bardzo starzy ani specjalnie zamknięci w sobie. O 10 wybraliśmy się na małą uroczystość z okazji święta narodowego Kanady – serwowano naleśniki, syrop klonowy ale najpierw trzeba było śpiewać hymn…
Szwajcarzy wydaja się nie przemęczać pracą…
Ledwo zasiadłem do swojego nowego biurka i zacząłem przeglądać maile, które mnożyły się jakby w ekspresowym tempie i lawinowo zalewały mi skrzynkę. Debbie sprawdzała czy mam dostępy do wszystkich aplikacji i czy w ogóle wszystko działa jak trzeba. W południe wybraliśmy się na lunch – oprócz mnie byli też Rosa i Andre. Rosa – pół Hiszpanka pół Brytyjka, lekko zaczęła mnie irytować wszystkimi swoimi pytaniami, głośnym śmiechem i dziwną pretensjonalnością której nie potrafię inaczej jeszcze nazwać.
W biurze spędziłem czas do 18.30 i znowu gnany żyłką podróżnika zapragnąłem wracać pieszo. Wiem już gdzie znajdują się ambasady Maroka i Bułgarii oraz że blisko mojego domu swoją placówkę mają USA, nad której bezpieczeństwem czuwa parunastu żołnierzy, a wszystkie ulice wokół są pozamykane dla ruchu samochodowego.
Niby wiedziałem gdzie jestem i dokąd chciałem dojść lecz i tym razem nadrobiłem parę ładnych kilometrów zanim dotarłem pod właściwy adres.
W domu (mieszkaniu?) dostałem doła, takie prawdziwego, chciało mi się wyć że na własne życzenie zafundowałem sobie taką huśtawkę nastrojów. Pierwszy raz od kilkunastu miesięcy płakałem z dziwnego poczucia bezsilności…
Przez cały wieczór żałowałem swojej decyzji, chciałbym móc odwrócić wtedy czas i być znowu w domu.
Mam nadzieję że nie zwariuję tutaj i że to wszystko jest tylko przejściowe.

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.