Po wakacjach w Hongkongu na kilka dni poleciałem do Wrocławia zobaczyć się z rodziną, przyjaciółmi, spotkać znajomych, odwiedzić swój drugi dom…
Cały mój pobyt zaplanowałem, co do godziny i w ten sposób na własne życzenie zafundowałem sobie prawdziwie wyczerpujący maraton. W ciągu kilku dni dosłownie poupychałem rodziców, brata, przyjaciół, znajomych z dawnej pracy, zakupy i czas na załatwienie spraw urzędowych. Kosztem dużego wycieńczenia, które dało się we znaki dopiero w niedzielę rano, udało mi się spotkać ze wszystkimi, których pragnąłem zobaczyć, a których brakowało mi najbardziej.
Do Monachium leciałem razem z M, która dzięki uprzejmości stewardesy mogła przesiąść się do klasy biznes. Jako że M. jest niezłą laską 3/4 samolotu śliniła się na jej widok i każdy zdrowy heteroseksualny facet chciałby koło niej siedzieć – niestety nie tylko ze względu na jej walory intelektualne, ale też fizyczne czego właścicielka jest zapewne świadoma.
Dla niej, znudzonej prymitywnymi macho, jakich jest wśród mężczyzn wielu, wciąż pozostaje atrakcyjny. Może mam bardziej finezyjną wyobraźnię, jestem bardziej otwarty, cieplejszy, szczery, nie daję w mordę każdemu, kto spojrzy na nią na ulicy, poza tym ona mnie kocha tak samo mocno jak ja ją.
Razem z M. siedzieliśmy więc w samolocie w pierwszym rzędzie, z kończynami rozprostowanymi do granic możliwości, rozmową zabawiała nas stewardesa, dodatkowo pstrykając zdjęcia, bo to nasze wspólne bujanie w obłokach należało uwiecznić, kto wie kiedy znowu będzie nam dane polecieć tak znowu…
Wciąż mam poczucie obciachu próbując odnaleźć się w zupełnie nowych dla siebie sytuacjach. Krępuje się opowiadając przyjaciołom co robię, co widziałem, ale jak trafnie poradziła mi M. trzeba to pierdolić.
W M. nie ma tego spojrzenia jakbym pochodził z innej planety, mogę powiedzieć jej, że w markowym sklepie nic dla mnie nie było, spokojnie zapytać się czy spodnie za całą wypłatę naprawdę dobrze wyglądają albo poradzić się w sprawach doboru odpowiednich oprawek do okularów od Prady. Ona zawsze mi doradzi, ryzykuje najwyżej nazwaniem mnie burżujem, ale wiem, że jak będzie trzeba to będzie potrafiła sprowadzić mnie na ziemię, gdy wyda jej się że woda sodowa zbytnio uderzyła mi do głowy. Z jej ust mogę usłyszeć rzeczową poradę czy na wakacje lepiej jechać na Zanzibar czy do Buenos Aires albo zwierzyć się z wątpliwości, co do pomysłu zabrania Marco na Malediwy. Ona mnie rozumie. Z większością pozostałych bliskich mi osób muszę wypracować sposób jak ich zbywać, żeby nie rozmawiać o cenach, bo powoduje to nienaturalne chwile milczenia i skrepowania a mnie wydaje się wtedy, że ktoś przelicza ile mógłby za to kupić jedzenia albo zapłacić rachunków…
Jest w tym wszystkim pewnego rodzaju maniera, ale też sporo prawdziwego życia o zdrowego rozsądku.
Nie spotkałem się z żadnym ze swoich byłych ‚kolegów’. Nie odbierałem telefonów ani nie odpisywałem na smsy. Nie umówiłem się też z nikim nowym, nie miałem nawet takich myśli. Ostatnio wyliczyłem, że średnio co 3-4 razy zdarza mi się przebojowy sex, a co z 7. kolega chciałbym powtórzyć spotkanie. W końcu nadszedł odpowiedni czas by powiedzieć sobie dość, przecież są młodsi, atrakcyjniejsi a ja za nie cały rok skończę 30 lat i zostanie mi tylko urok, na który coraz mniej osób będzie się nabierać.
Nieźle dał mi popalić popularny portal internetowy. Przez to że do listy kontaktów dodali mnie znajomi nie tylko z lat szkolnych powstał dziwny łańcuszek powiązań ( rzekłabym ‚to do list’) przez, który odnaleźli mnie tacy, dla których zniknąłem (miało być nieodwracalnie) dawno temu. Zaczęło się niewinnie od paru komentarzy a skończyło na mailach w stylu „pamiętasz mnie? 3 lata temu, Radisson, Volvo, chyba zgubiłeś mój numer, bo nie zadzwoniłeś już potem, chętnie dałbym ci znowu wygrać” albo „okazuje się obaj znamy tego Poznaniaka, może chciałbyś w trójkę”, „szykuje się robota dla dwóch, kolega wynajmuje hotel na weekend i organizuje ekipę, trzeba tylko przyjść – mogę liczyć na ciebie? na pewno nie pożałujesz”.
Zastosowałem więc bardzo radykalne środki, bo na nic innego wpaść nie zdołałem. Wiem, że w niczym nie zawinili moi znajomi, w końcu to ja „grałem” z tymi wszystkimi zwierzakami „w piłkę”, ale wkurza mnie w tym portalu ta ogólnodostępność do wszystkich informacji…