Święta w domu

Na sama myśl o świętach w domu cieszyłem się na ten wyjazd. Po serii kolacji świątecznych w pracy liczyłem dni kiedy spakuje swoje walizki i wsiądę do samolotu, który zabierze mnie do domu. Tyle frajdy sprawiło mi kupowanie wszystkim prezentów, nie mogłem się wprost doczekać kiedy zobaczę miny swoich bliskich.
Samoloty z Monachium wylatywały z dużym opóźnieniem. Miałem szczęście ze mój w ogóle odleciał, bo nad Polska tego dnia panowała mgła i kilka miast zamknęło lotniska. Wśród ogólnie panującego świątecznego nastroju potęgowanego choinkami, kolorowymi wystawami i innymi świątecznymi gadżetami dało się usłyszeć swojskie ‘kurwa’ ja pierdole’ pasażerów którym odwołano loty i już wtedy poczułem się jakbym był bliżej domu.
O ile Polaka zagranicą wyróżniają latem skarpetki ubrane do sandałów o tyle Amerykanin to brzuchaty gościu w dżinsach rozmiaru XXL i koszulce polo od Ralpha Laurena i w białych sportowych butach.
W Zurychu przy odprawie spotkałem swojego byłego szefa, który pracuje w Bazylei. Okazało się, że ostatecznie wraca do Wrocławia, wyznał że jego wyjazd to była pomyłka. Nie zapytał co u mnie, bo jak sam stwierdził na pierwszy rzut oka to widać, że mam się dobrze…
We Wrocławiu byłem o 19.30, najpierw taksówka do domu, odstawić bagaże a potem pognałem do Rynku spotkać się z M.
Stare Miasto w Bernie wygląda klimatycznie o tej porze roku, ale Wrocław jak dla mnie bije je na głowę.

W rodzinnym domu panował rozgardiasz. W jednym pokoju jednocześnie z włączonej wieży stereo rozbrzmiewały kolędy Krawczyka i głośna grał telewizor, w drugim babcia klepała zdrowaśki do telewizji Trwam, w kuchni leciały kolędy z gatunku komercyjnych a u brata dudniło łubu-dubu. Rodzice musieli krzyczeć żeby się usłyszeć a ja cieszyłem się, że nie musze już tutaj mieszkać. Gdybym miał z powrotem wprowadzić się do domu rodziców przyszłoby mi to z trudem…
Dom rodziców przypomina mi skansen, głównie dzięki mamie, która niczego nie wyrzuca. Łączy poczucie smaku z chomikowaniem i kolekcjonowaniem tandetnych gadżetów otrzymanych w prezencie albo przywożonych z egzotycznych urlopów.
Matka dzwoniła do mnie kilka dni wcześniej, co ma mi kupić pod choinkę. Powiedziałem, że najlepiej będzie jak nakupi mi majtek i skarpetek, bo tego nigdy za wiele. Poprosiłem tylko, żeby kupiła je w firmowym sklepie, bo te sprzedawane na bazarku po złotówce za sztukę są jednorazowe. Obiecała że kupi mi takie porządne i…słowa nie dotrzymała. Mam wiec cudowne majtki no name, które zaczęły się pruć jak tylko mocniej naciągnąłem materiał… Za to kocham swoja mamę.

W naszym domu z Marco od kilkunastu dni kompletowaliśmy prezenty pod choinką. Z trudem przychodziło nam obu odpędzania pokusy, aby ukradkiem nie zajrzeć do środka. Tutaj przypadku nie było – rozpoznaliśmy w swoje gusta bezbłędnie. Niebawem mamy zacząć szukać nowego mieszkania koniecznie z dużym tarasem. Marco nie wie, na co się porywa prosząc mnie o pomoc. Pomogę mu to oczywiste, tylko że nic mi się nigdy nie podoba, wszędzie jest za ciasno albo niedobre sąsiedztwo albo zły widok z okna.
Tak w ogóle to w jego domu pachnie. Nawet gdy on wstaje wcześniej a ja potem próbuję wymacać go obok i nie ma go nigdzie to zwykle znajduje jakiś ślad na poduszce, cień zapachu jego perfum…
Ile razy przypomnę sobie poranek to pachną kwiaty, rogaliki, kawałki masła, kilka plastrów sera, pokrojone warzywa, jogurt, wszystko gotowe do jedzenia jak w samolocie. Na płycie stojący ekspres, zawsze sprawdzam, w środku zawsze jest kawa i woda, tylko włączyć.
Podoba mi się tak odmienny od mojego południowy sposób myślenia. Kiedy obaj mamy wolne jedyne co się wtedy liczy to przyjemności i radość z życia, dużo też jeździmy: na obiad do Vevey, na zakupy do Mediolanu, na kawę do Gruyer, na pizze do Ticino, na świąteczne jarmarki do Strasburga – ogranicza nas jedynie dystans i nieraz czas. Marco przynosi mi kawę do lóżka, pierze moje majtki i skarpetki, prasuje moje koszule, robi mi różne cuda swoim aparatem mowy, jest maniakiem porządku, więc rzeczy na półce składa w kostkę tak że mam potem wyrzuty wyciągając cokolwiek z szafy, w hali przylotów na cały glos wita mnie okrzykiem ‚amore mio’, gotuje mi włoskie dania, jest pogodny gdy jestem smutny, zamyślony, rozbity albo jak mam focha.

Informacje o saberblog

sabera myśli zapisane, czyli internetowa ziemia obiecana współczesnego narcyza i lansera. Jestem szczęściarzem, w czepku urodzony, z poukładanymi priorytetami, który podąża za swoją pasją. Lubię pisać bloga, bo w ten sposób obserwuję siebie i całą resztę. Udowodniłem sobie, że jestem człowiekiem wolnym i otwartym. To bardzo przyjemne uczucie, zrobić w życiu coś dla siebie, wbrew temu co mówią inni, co wypada, co należy albo trzeba. Czasem mam wrażenie, jakbym dopiero co skończył studia, niedawno zaczął pracować, dopiero co wyemigrował z Polski, rzucił pracę, wyruszył w podróż dokoła świata, odwiedził ponad 90 krajów. Innym razem łapię się za głowę, ile to już lat minęło, ile po drodze się wydarzyło. Czas jest fajną materią, taką bezkresną i niedotykalną. Fajnie obserwować emocje swoje i innych. Elektroniczny pamiętnik staram się prowadzić w miarę systematycznie – to jedna z niewielu rzeczy, które w życiu robie naprawdę regularnie, bo zwykle na bakier u mnie z obowiązkowością. Czasem wracam do spraw np. sprzed roku i okazuje się, że gdy patrzę na tamten czas choćby z perspektywy dwunastu miesięcy, widzę, że był on naprawdę wypełniony. Myślę że gdyby nie ten blog, brakowałoby mi życiowego „pionu”. A tak zawsze mogę spojrzeć na przeszłość z dystansu i zobaczyć czy udało mi się zrealizować swój zamierzony plan, zweryfikować gdzie popełniłem błędy albo po prostu pamiętać o tych wszystkich miłych wydarzeniach, których byłem uczestnikiem.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Brak kategorii i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz