Kilka dni w Kolonii a potem w Paryżu sprawiły, że po raz kolejny zacząłem baczniej przyglądać się swojej relacji z M, dochodząc do różnych, ale głównie krytycznych wniosków.
Prawie 20 lat temu, kiedy pierwszy raz w życiu przyjechałem do Paryża i była to moja pierwsza wyprawa na Zachód, wróciłem odmieniony, pełen zachwytu, że gdzieś indziej może być inaczej barwniej i krzykliwiej, wtedy na niewiele z tego bogactwa różnorodności mogłem sobie pozwolić, ale tamto wrażenie, jako nastolatka pozostało we mnie na zawsze. Wtedy też był grudzień, zbliżała się zima i wypadał akurat Mikołaj. Marzyłem żeby kiedyś tu wrócić i móc skorzystać z wszelkich atrakcji, na które przyjdzie mi tylko ochota, żeby było romantycznie, kolorowo i jeszcze by spędzić ten czas z kimś bardzo bliskim. Odczuwałem to trochę jako dziejową niesprawiedliwość że musiałem się ograniczać i mogłem tylko marzyć. No i oto jestem, 20 lat później, mieszkamy w pięknym hotelu w centrum miasta, otaczają nas piękne przedmioty i dodatki, jest luksusowo i jest ze mną M a ja nie odnajduję się w tym.
Może nie ma we mnie już tamtego dziecka zatraciłem wrażliwość młodego człowieka zatarła się bajka, magia i mit.
Mam ochotę mu wykrzyczeć jak byle, jakie jest cokolwiek jest między nami, jak śmieszny i nieznośny mi się wydaje, gdy zachowuje się jak egzaltowany i nadmuchany dupek. Chudy kurdupel z kościstym tyłkiem, który na całym ciele nie ma ani jednego włoska, bo depiluje się staranniej niż baba
Egzaltowane zachowanie aktorki jest irytujące, tak jak misternie tkane metafory nie mające większego sensu. Czasem mam wrażenie, że stają naprzeciwko siebie dwa światy, dwie kultury które nigdy się nie spotkają i nigdy się nie porozumieją, ludzie dla których te same słowa znaczą zupełnie co innego i kojarzą się z czymś innym. Jestem mocno w niego zaangażowany, ale od czasu do czasu dręczy mnie niepewność, czy dobrze go znam. Porozumiewamy się po włosku, lecz nie mówię w nim w takim stopniu, by wyrażać bardziej skomplikowane myśli i uczucia.
M drażni mnie swoim egzaltowanym i pompatycznym zachowaniem. Na dodatek czuje się wykorzystywany. Pretensjonalnie zachowuje się w sklepie i restauracji, rozmowa i przebywanie z nim przestaje być zwykłą przyjemnością a zaczyna mnie drażnić pozerstwem i manierą. Jeśli idę do restauracji mam ochotę spędzić miło wieczór niekoniecznie szukam dodatkowych atrakcji i okazji do zaspokojenia dodatkowych potrzeb psychologicznych.
Mijamy się rozmawiając ze sobą, jak i rozmawiając o naszych planach. To okrutne, ale mam ochotę powiedzieć mu a chuj – na urlop zostaniemy w domu, czy my musimy trzy razy w roku wyjeżdżać na wakacje, za które płace ja. Nasi znajomi, którzy pojechali z nami do Kolonii tez czuli się nie swojo, gdy M trajkotał na okrągło o tym gdzie był, co jadł, co kupił, co widział i gdzie pojedziemy razem za rok. Sztuczne i liche wydaje się to moje przez lata budowane szczęście, wszystko wokoło wydaje się nie mieć dziś sensu. Na dodatek uzurpuje sobie prawo do bycia specjalistą niemal we wszystkich dziedzinach: od kuchni francuskiej, smaku szampana, po kulturę, sztukę i modę.
W marcu z okazji urodzin mamy lecieć na Mauritius i strasznie mnie kusi, żeby pod byle pozorem odwołać ten wyjazd i postawić M przed koniecznością wytłumaczenia się przed naszymi znajomymi, że wyprawy nie będzie.
Prześpię się z tym jeszcze jedną noc może jutro spojrzę na to wszystko inaczej, może to moje urojenia, kompleksy albo przemęczenie pracą i znużenie.