Tydzień temu w Londynie poznałem osobiście nową Account Manager odpowiedzialną za brytyjski rynek. Gdy w hotelowym lobby porozumiewawczo pomachała w moją stronę ręką jakaś nieznajoma starsza pani nogi się pode mną ugięły…
Całe następne kilka godzin toczyłem wewnętrzną walkę, żeby się zbytnio do niej nie uprzedzić i nie dyskryminować z powodu zaawansowanego wieku, ale już gdy do mnie człapała żeby się przywitać a potem wypowiedziała pierwsze kilka zdań wiedziałem, że ta żona dzwonnika z Notre Dame to zupełnie nie mój klimat a praca z nią będzie utrapieniem. Na kolacji u Turka, gdy pierwsze emocje nieco opadły nie było lepiej, jej towarzystwo mnie męczyło, rozmowa wcale nam się nie kleiła i przeczuwam, że nie będzie to osoba, z którą praca będzie sprawiać mi przyjemność… Nie chcę wyjść na wyrachowanego ignoranta, więc dam jej szansę, ale planuję się seniorce bacznie przyglądać i przy najbliższej okazji wymienić ją na młodszy i niepozbawiony ikry model.
Na pierwszą okazję nie musiałem wcale długo czekać bo w czwartek w duecie spotkaliśmy się w Manchesterze. Jej 10 minutowa prezentacja skutecznie uśpiła wszystkich… Pierwszy kwit, więc już na nią mam.
Średnia wieku na szkoleniu przekraczała 40 lat, a jedna z uczestniczek miała chyba z 60 lat i niedosłyszała i musiałem improwizować. Biura firmy, którą ostatnio przejęliśmy znajdują się w ogromnym starym magazynie w ponurym Oldham co jeszcze bardziej pogrąża to i tak smutne miejsce, szukając głównego biura i recepcji miałem okazję zobaczyć rampę rozładunkową i hale która wyglądem przypominały hale produkcyjne i jeszcze wkoło ci wszyscy robotnicy w uniformach totalna masakra. Przy wejściu nikt się nie zainteresował, kim jestem, więc wszedłem trochę nieproszony, w poszukiwaniu żywego ducha mogłem pozaglądać tu i tam: widoki marne, podrapane ściany, stare meble, porozrzucane niedbale i wyglądające na zużyte przedmioty, które czasy swojej świetności mają dawno za sobą. Bieda, syf, kiła i mogiła.
Jakie to szczęście, że nie mieszkam w Manchesterze, gdybym musiał byłaby to kara: wietrznie, dżdżysto, szaro, buro, mokro, wilgotno, podobno rzadko wychodzi tam słońce a pogoda na co dzień zwykle jest właśnie taka jak wtedy – barowa.
Mało wychodziłem z hotelu, za to regularnie widywano mnie w hotelowym barze i to nie za sprawą ciągu alkoholowego a pana barmana z Polski, któremu ewidentnie przypadłem do gustu.
Wreszcie odwiedziłem A. i spędziliśmy wieczór pełen opowieści nadrabiając ostatnie kilka lat.
Ocena roczna w pracy jeszcze trwa, o niefortunnym ‘’strzale w kolano’’ szefowa wydaje się nie pamiętać.
Kilka dni temu ogłoszono wyniki kwartalne i bonus, 125% więc zacieram ręce.
We wtorek wieczorem pakuję się i lecę do Buenos. Bosko.
Archiwum
Tagi
- amore
- Anglia
- Argentyna
- Australia
- Austria
- Azerbejdżan
- Bahrajn
- Bali
- Brazylia
- Chile
- Chiny
- Chorwacja
- Ekwador
- emigracja
- Estonia
- Fidżi
- Filipiny
- Finlandia
- Francja
- GH
- Gruzja
- Hawaje
- Hiszpania
- Holandia
- Hongkong
- Indie
- Iran
- Irlandia
- Islandia
- Japonia
- Kanada
- Karaiby
- Katar
- Kazachstan
- Kolumbia
- Laos
- Liban
- Malezja
- Malta
- Maskareny
- Mauritius
- Mądrości
- Nepal
- Niemcy
- Nowa Zelandia
- Oman
- Palau
- Panama
- Peru
- podróże
- Polinezja
- praca
- RTW
- Rumunia
- Serbia
- Seszele
- Singapur
- St. Maarten
- studia
- Szwajcaria
- Szwecja
- Tahiti
- Tajlandia
- tanzania
- Turcja
- USA
- Warszawa
- Wietnam
- Wrocław
- Wyspy Cooka
- włochy
- Zanzibar
- ZEA
- związek
- Łotwa
Buenos… boże jak ja Ci zazdroszczę… ale póki co, mimo mrozu liczę ze dzień będzie gorący…
Nie dyskryminuj starszej pani. Może na warunki nudnej Anglii akurat się nada… Jak mówi moja szefowa zawsze są 2 dwa uda: uda się albi nie uda. Gratulacje wykonania planu. Ja w związku z dobrym zamknięciem roku wybieram się już tradycyjnie do krajów arabskich.
do Arabow czy na Arabow?
Do Arabów. Arabów toleruję tylko, jeśli podają kebab. Na ostro. 🙂