Sierpień – pachnące ulice, wibrujące wieczorne powietrze, gorący asfalt w południe, dojrzały, przypominający bardziej gorące południe Europy niż Szwajcarię, jaką znam. Od kilkunastu dni trwają niesamowite upały, co dziennie mijam młodzież powracająca albo udająca się w kierunku rzeki, bo temperatura sprzyja biwakowaniu na wolnym powietrzu nad brzegiem Aary albo w ogrodzie. Lato – czas stopniowego negliżu cielesnego. Przez kilka dni dzielnie chodziłem do pracy w spodniach i pociłem się niezmiernie, w końcu ulegam i wskoczyłem w spodenki i luźne polo, a niektórzy przychodzą do biura teraz nawet w klapkach. Na taką ekstrawagancje mnie jeszcze nie stać…
Za to M. wciąż niezmiennie z uporem maniaka wysyła pieniądze w kosmos (tzn. swojej rodzinie albo wydaje je na zakupy kolejnych par butów), głośno planuje otwarcie własnej restauracji, choć na koncie nie ma złamanego grosza wydając wypłatę na ciuchy za paręset franków. Jego włoską rodzinkę najchętniej ustawiłbym w szeregu pod murem i wystrzelał, ale jedyne co mogę to po prostu do nich nie jeździć.
Berneńczycy ciągle bombardowani przez media wieczną paranoją bycia perfekcyjnym na zewnątrz zdają się w ogóle nie popadać w kompleksy i nie stresować swych biednych głów. Kult wiecznej młodości, cielesności opakowany w sztywne ramy masowych stereotypów jest bliższy mieszkańcom Zurychu albo Genewy a obcy lokalnym predyspozycjom. Życie w Bernie, nietypowej stolicy bogatego kraju, obojgu bardzo nam służy: zalet nie sposób wszystkich wyliczyć: do pracy mamy 20min, na ulicach i w tramwajach nigdy nie ma korków, jest bezpiecznie, czystko, ładnie widokowo, bogato, spokojnie i …nudno. Jeśli szukam hałasu, bałaganu i zgiełku lecę do Polski albo innej metropolii.