Wróciłem wcześniej z pracy wściekły, bo nie wyszedł mi projekt, nad którym pracowałem od dłuższego czasu, na dodatek w domu czekała mnie wątpliwa przyjemność uczestniczenia w nudnej telekonferencji na temat czegoś, na co ogólnie kładę laskę, bo nie mam czasu na takie pierdoły. M właśnie zbierał się do wyjścia do restauracji i zauważył jak robię sobie mocnego drinka z whisky. Popatrzył na mnie tylko porozumiewawczo, ale nie skomentował.
Wziąłem szklankę, butelkę, laptopa i kabel, telefon przytrzymując głową do ramienia i w tak niewygodnej pozycji poszedłem w kierunku salonu. Pech chciał, że zahaczyłem ramieniem o witrynę drzwi i całość drinka wylała się na sofę. Nie mogąc przerwać telekonferencji wróciłem do kuchni nalać sobie drugiego drinka a brzydką plamę, która powstała przykryłem narzutą z postanowieniem, że zajmę się nią później.
Gdy M wrócił z pracy była już prawie północ, popatrzył na butelkę whisky potem na mnie i zapytał:
– Miałeś tutaj jakieś party?
– Nie, czemu? – zapytałem zaskoczony
– nie mów mi, że wypiłeś sam tyle whisky?
– uhm, ahm… – nie wiedziałem co powiedzieć bo czy lepiej przyznać się do tego, że jestem ofermą i znowu nabroiłem i zostawiłem plamę na naszej nowo kupionej sofie, którą M. pielęgnuje zawzięcie tak, że nie pozwala wylegiwać się na niej nawet kotu, czy lepiej uniknąć gromów, słuchania całej litanii narzekania i słownej chłosty a pozwolić nazwać się pijakiem i od razu zakończyć temat?
– zdecydowanie za dużo pijesz, jesteś już alkoholikiem.
Dopiero w niedziele, będąc na romantycznej kolacji w restauracji w Cannes, gdy chciałem zamówić dla nas kolejny kieliszek czerwonego wina a M próbował mnie powstrzymać wypominając mi mój alkoholowy problem przyznałem się jak było naprawdę. Śmiał się głośno i nie mógł uwierzyć, że mam go za takiego strasznego tyrana.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.