że chciałbym zmienić coś w swoim zyciu. Ostatnio dość często targany byłem przemyśleniami, że przestałem doświadczać ”bycia na fali”, odczuwałem jakiś dziwny kryzys, który nakazywał mi zburzyć wszystko i zacząć od nowa.
Na polskim portalu doradztwa personalnego znalazłem ciekawie wyglądającą ofertę pracy, która niemal idealnie wpasowywała się w moje doświadczenie i zainteresowania zawodowe. Postanowiłem wziąć udział w rekrutacji, zobaczyć na ile wyceni moje doświadczenie i umiejętności polski pracodawca.
Telefon z agencji odebrałem jeszcze tego samego dnia a na drugi dzień odbyłem pierwszą rozmowę.
Żeby nie zamykać przed sobą drzwi rzuciłem 5 cyfrową kwotę w złotówkach, która została zaakceptowana. Dowiedziałem się, że moje oczekiwania finansowe mieszczą się w widełkach płacowych przyszłego pracodawcy. To że nie wiedziałem nawet, jaki to pracodawca taki to już urok polskiego procesu rekrutacji – jeszcze nie wiesz, do jakiej firmy rekrutujesz i jaki zakres obowiązków cię czeka, ale z góry musisz zadeklarować ile chcesz zarabiać.. W Wielkiej Brytanii, Stanach czy Szwajcarii jest prościej: w momencie aplikowania na daną ofertę od razu podaje się min i max zarobki oferowane na tym stanowisku.
Pierwsza rozmowa z rekruterką nie obyła się bez zgrzytów. Jedno z pierwszych pytań dotyczyło mojej decyzji wyboru takiego a nie innego kierunku studiów i ocen z przedmiotów kierunkowych. Jezu – skończyłem studia 10 lat temu, czemu takie a nie inne? Bo tak chciałem. Przemilczałem jednak moje paręnaście pał w indeksie, bo kogo to interesuje, że HME NOP czy inne Sklepy miałem, kolokwialnie rzecz ujmując, głęboko w dupie.
Umówiliśmy się, że następna rozmowa, bezpośrednio z przyszłym pracodawcą (amerykański koncern) odbędzie się jeszcze prze telefon a dopiero po niej zdecydujemy czy chcemy spotkać się na rozmowie twarzą w twarz. Zgodziłem się, bo nie chciałem lecieć do Katowic żeby dowiedzieć się, że nie jestem kandydatem, którego szukają…
Szczęśliwie firma zaakceptował moją kandydaturę i moje żądania finansowe.
Rozmowa telefoniczna z dyrektorem centrum, Amerykaninem poprowadzona bardzo profesjonalnie i rzeczowo poszła gładko, jeszcze w trakcie obaj zgodziliśmy się, że warto byłoby spotkać się twarzą w twarz najszybciej jak się tyko da. W tydzień później w środę poleciałem do Katowic.
Wieczór przed rozmową zrelaksowałem się trochę w hotelowym zaciszu, ale bez fajerwerków…
Rozmowa w siedzibie koncernu była przedmiotowa i profesjonalna – z łatwością było mi rozmawiać z Amerykaninem po angielsku, czego nie mogę powiedzieć o rozmowie z polską kadrową. Wyszły moje braki w posługiwaniu się polskim nazewnictwem i fachową terminologią, mówiłem jak potłuczony, w kółko używając tych samych określeń i frazesów – masło maślane.. Potem pani dała mi do zrozumienia, że praca u nich byłaby dla mojej kariery zawodowej krokiem wstecz, co początkowo trochę mnie zdezorientowało, ale później odpowiednimi pytaniami pozwoliło doprecyzować moje stanowisko w hierarchii siatki płac. Kadrowa jeszcze raz zapytała mnie o moje oczekiwania finansowe upewniając się, że nie zmieniły się one od pierwszej rozmowy z agencją pracy.. Potwierdziłem a ona przytaknęła twierdząco.
W poniedziałek wieczorem zadzwonił szef oficjalnie złożyć mi ofertę pracy. Ku mojemu zaskoczeniu dostałem 2/3 z minimum, które proponowałem, nie dałem po sobie poznać rozczarowania.
Gdybym chciał się odgryźć bez skrupułów upomniałbym się o zwrot kosztów dojazdu na rozmowę kwalifikacyjną.
Nadal uważam, że warto od czasu do czasu chodzić na rozmowy o prace, sprawdzić pracodawców a zwłaszcza siebie podczas interview, wycenić swoją pozycje i doświadczenie zawodowe na rynku pracy, nie umniejszając wagi innego aspektu takich spotkać – ile razy dochodzę do końca procesu rekrutacji jeszcze bardziej kocham aktualną pracę, obecnego pracodawcę i zarobki w Szwajcarii. Gdybym jednak naprawdę szukał pracy byłbym wściekły, gdy firmy marnują mój czas zapraszając na te wszystkie rozmowy, mydląc oczy pytaniami o zarobki, jeśli od początku nie są w stanie spełnić oczekiwań finansowych kandydata i nawet nie raczą o tym wcześniej powiedzieć.
Hm, ja też wziąłem ostatnio udział w intrygującym procesie z assesmentem w tle. Tyle że dla niemieckiego big koncernu. Na razie milczą, ale również chyba mam zbyt duże oczekiwania, a ludzi na moim rynku obecnie jest duuużo….
A ja trace wyczucie kiedy duzo znaczy za duzo…
Wydaje mi sie ze potrafie sie wycenic wg warunkow szwajcarskich jak i polskich biorac pod uwage miasto i firme, z ktora rozmawiam.
Nie bronie firmom szukac specjalistow chetnych pracowac za 2 tys brutto bo w koncu mamy kapitalizm, ale ja im ulatwiac tego nie zamierzam. Jak dla mnie moga pasc albo co kwartal zatrudniac nowego kandydata bo poprzedni zwinal manatki i uciekl….