Zaraz na drugi dzień po powrocie z Chile M. przepakował jedynie walizkę i poleciał do domu. Umówiliśmy się, że w piątek do niego dołączę i spędzimy weekend we dwoje.
Na 3 dni zostałem „słomianym wdowcem”, co skrzętnie i intensywnie wykorzystałem w Warszawie a potem w Zurychu w międzyczasie przeżywając jednak chwile zwątpienia. M zostawił mnie z całym majdanem prania i spraw do załatwienia, do tego doszły zaległości w pracy i w konsekwencji każdy kolejny dzień życia zaczynał się o 5 rano a kończył o 2 nad ranem. Dopiero w piątek w Lecce dane mi było przespać całe 8 godzin.
Gdybym kiedyś w przyszłości miał na nowo wieść życie singla byłoby mi okrutnie ciężko i szybko bym skapitulował w walce z rzeczywistością i codziennymi obowiązkami.
W samolocie do Brindisi leciał ze mną prawdziwy „kwiat” włoskiego społeczeństwa na emigracji, „podziwiałem” zwłaszcza męska część raz po raz kręcąc głową z zażenowania. Widać, że ci którzy uciekli do Szwajcarii to prości mieszkańcy południowych Włoch, dało się to zauważyć słuchając dialogów pełnego bogatego katalogu przekleństw.
Amore ledwo przekroczył granicę ze Szwajcarią od razu nabrał włoskiego poczucia czasu. Wylądowałem punktualnie o 8 a on spóźnił się ponad pół godziny każąc na siebie czekać w hali przylotów.
Tymczasem pogoda rozpieszczała nas podczas zwiedzania Ostuni, Alberobello, Monopoli, Polignano a mare. Było ciepło, ale nie upalnie, w Gayllipoli na plaży znalazłem czas na odpoczynek i nieskrępowane cieszenie oczu widokiem nagich torsów kruczoczarnych makaroniarzy. Nieznajomi faceci bywają super pociągający i sexy, ale czy posiadają funkcje sprzątania, gotowania i kochania po mimo wad, tego pewnym nigdy być nie mogę.
W Monopoli dołączyli do nas Nico i Massimo. Z Nico nie widzieliśmy się od czasu nieszczęśliwego wypadu do Amsterdamu przeszło 4 lata temu, kiedy za jego zachowanie o mało nie zrzuciłem go do kanału. Szczerze to nie uśmiechało mi się spotykać z nim znowu, ale bycie w związku oznacza kompromisy, więc schowałem niechęć do kieszeni i zrobiłem to wyłącznie dla M. i nie było nawet źle. Domenico bardzo się starał a ja odwdzięczałem się mu tym samym.
Pobyt we Włoszech oznacza dla mnie niepohamowanie w jedzeniu i piciu, trudno jest mi powstrzymać apetyt na widok włoskich rustici, lokalnych słodkości, lodów, świeżych ryb i owoców morza oraz dobrego wina. Zdrowy rozsadek zanika a ja czuje się pogodzony że po powrocie trzeba będzie jakoś stracić nadmiar kilogramów.