Nasz samolot do Singapuru wylatywał o 16.00 następnego dnia. Ostatniego wieczoru przed powrotem poszliśmy z K. na kangura i pożegnalną kolacje w porcie. W ciągu pierwszych dni pobytu w Sydney poszukując ciekawego miejsca na kolacje trafiliśmy na restauracje prowadzona przez Włochów, w której bardzo nam się spodobało. Serwowali ostrygi, steki z kangura oraz wszystkie inne wspaniałości kuchni śródziemnomorskiej.
Rano o 7.30 dostałem wiadomość ze nasz samolot ma ponad 4 godziny. Z nie całymi 2 godzinami w zapasie na przesiadkę w Singapurze, szybko zrozumiałem, że nie zdążymy na polaczenie Swissa do Zurichu.
Postanowiliśmy działać, zadzwoniłem do linii lotniczych próbując przebukować nas na wcześniejszy lot. Na infolinii trafiłem na ciabatego, ale na szczęście nie gulgotał po angielsku. Niestety wszystko bez skutku, potem na lotnisku okazało się, że z powodu usterki technicznej w naszym Airbusie wypadły z grafiku już 2 polaczenia do Singapuru i po 2 dniach wciąż ponad 200 osób czekało żeby wydostać się z Sydney.
Pracownica Singapore Airlines na lotnisku zapewniła nas, że gdy dolecimy do Singapuru na pewno się tam nami zajmą: albo zostaniemy w Mieście Lwa na dzień lub dwa oczekując na następny samolot Swissa albo jeśli przylecimy przed 1.30 przebukują nas na lot Singapore Airlines.
Nie mieliśmy wielkiego wyboru i musieliśmy cierpliwie czekać, rozsiadaliśmy się wygodnie w loungu, obstawiliśmy talerzami z jedzeniem i napojami a obsługa starała się nas jeszcze bardziej dopieścić częstując co jakiś czas prawdziwym szampanem a nawet oferując drobne upominki byleby tylko uprzyjemnić nam czas. Wreszcie po ponad 4 godzinach, gdy brzuchy mieliśmy pełne a w głowie przyjemnie szumiało rozpoczęto boarding i wkrótce znaleźliśmy się w powietrzu. 7 godzinny lot minęło szybko. Zaraz po starcie rozłożyłem fotel nakryłem się grubo kołdrą i zasnąłem niemal od razu. Na lotnisku w Singapurze czekały już na nas karty pokładowe na polaczenie z Singapore Airlines, mieliśmy 10 minut żeby je odebrać i przejść na drugi koniec terminalu. Nam się udało, czego nie można powiedzieć o mojej walizce…
Do domu wracałbym w samym podkoszulku i cienkich letnich spodniach i bez kurtki gdyby nie pomocna dłoń M. Przywiózł mi wszystko na dworzec w Bernie i zabrał zmarzniętego do domu na pyszny powitalny obiad.
Dziś jest środa, mija trzeci dzień a mój bagaż wciąż nie przyleciał, ba nawet nie wiedza gdzie jest…
Prezenty i zakupy szlag trafił…
Archiwum
Tagi
- amore
- Anglia
- Argentyna
- Australia
- Austria
- Azerbejdżan
- Bahrajn
- Bali
- Brazylia
- Chile
- Chiny
- Chorwacja
- Ekwador
- emigracja
- Estonia
- Fidżi
- Filipiny
- Finlandia
- Francja
- GH
- Gruzja
- Hawaje
- Hiszpania
- Holandia
- Hongkong
- Indie
- Iran
- Irlandia
- Islandia
- Japonia
- Kanada
- Karaiby
- Katar
- Kazachstan
- Kolumbia
- Laos
- Liban
- Malezja
- Malta
- Maskareny
- Mauritius
- Mądrości
- Nepal
- Niemcy
- Nowa Zelandia
- Oman
- Palau
- Panama
- Peru
- podróże
- Polinezja
- praca
- RTW
- Rumunia
- Serbia
- Seszele
- Singapur
- St. Maarten
- studia
- Szwajcaria
- Szwecja
- Tahiti
- Tajlandia
- tanzania
- Turcja
- USA
- Warszawa
- Wietnam
- Wrocław
- Wyspy Cooka
- włochy
- Zanzibar
- ZEA
- związek
- Łotwa
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.