W niedziele w Hobart większość sklepów była pozamykana, co dziwne, pozamykane były też restauracje, kafejki i bary, podczas gdy sezon turystyczny w pełni. Hobart wydaje się trochę nudne, ale turyści przyjeżdżają tutaj głównie dla parków narodowych, natury, fauny i flory.
Fala imigracji lejąca się strumieniem po Australii jakoś omija Tasmanie, która leży jakby na uboczu australijskiego życia i kto wie, czy nie w tym jest jej największy urok.
W drodze do Port Arthur przejechaliśmy przez miasteczko o żartobliwej nazwie Doo, w którym mieszkańcy nadali swoim domostwom bardzo ciekawe nazwy: Doo-All, Doo Come In, Doodle Doo, Doo For Now, Doo Fuck All, Doo I, Doo-ing it easy, Doo Little, Doo Luv It, Doo-Me, Doo Nothing, Doo Often, Doo Us, Doo Us Too, Just Doo It, Love Me Doo, Rum Doo, This Will Doo, Wee-Doo, Xanadoo, Yabba Dabba Doo.
Odwiedziliśmy Port Arthur żelazny punkt zwiedzania dla każdego, kto przybywa na Tasmanie, wpadliśmy do sennego Richmond i Bonoro Park.
Gdy dotarliśmy do Borongo było z 40 stopni na zewnątrz, suche powietrze wysuszało nozdrza i drapało w gardło, oglądając wombaty, diabły tasmańskie i kangury myślałem, że zasłabnę. Gdzieniegdzie na autostradzie widać było, jak asfalt topił się pod wpływem wysokiej temperatury a okoliczni mieszkańcy opowiadali jak bardzo obawiają się pożarów buszu, które nie są tutaj rzadkim zjawiskiem.
Ludzi kiepsko się tu ubierają, właściwie nikt nie przywiązuje uwagi, w czym wychodzi na ulice, do pracy czy na kolacje na mieście, luźny i niechlujny styl wydaje się królować wśród wszystkich, starych i młodych, ale czego lepszego się tutaj spodziewać, jeśli nawet w lokalnych sklepach bieda, tandeta i same szmaty. Zapyziale to Hobart, ale gorące i przynajmniej bez much, akurat na 3 dni krótkiego pobytu.
Fajnie się to czyta… brakuje tylko zdjęć.
Pozdrawiam!
http://alahalala.blog.pl/
nie mam zdjec, bo moj blog nie jest blogiem podrozniczym;)