W hotelu na śniadaniu, wśród obsługi albo poruszając się po mieście zauważyłem, że wzbudzam dziwne zainteresowanie, które skutkuje dłuższym spojrzeniem, uśmiechem, kiwnięciem głowy w moim kierunku a czasem wprost wskazaniem palcem… Nie wiedziałem co chodzi, myślałem że może się czymś ubrudziłem albo coś mi się przykleiło gdzieś albo to moja wielka łysa głowa i mega wielki uśmiech, które akurat w tej części świata często wzbudzają radość zwłaszcza wśrod dzieci.
(Kiedyś na Bali nie mogłem spokojnie przejść po świątyni Pura Besakih bo miejscowe dzieciaki na mój widok zaśmiewały się do bólu łapiąc się za brzuchy, jeden chłopiec pamiętam dostał takich spazmów ze śmiechu, że aż spadł z murku, na którym siedział.
Podobnie było w Wietnamie w delcie Mekongu i w Isfahanie w Iranie gdzie mali uczestnicy szkolnej wycieczki odwiedzając Monar Jonban z trzęsącymi się minaretami zapomnieli o atrakcji wybierając patrzenie sobie na mnie, mój kolorowy t-shirt, buty i pozowanie ze mną do zdjęć. Pamiętam, że podeszli wtedy do mnie nawet towarzyszący im nauczycie próbując nawiązać ze mną rozmowę. Farsi nie władam, więc skończyło się na wymianie dziesiątek uśmiechów, ukłonów no i oczywiście wspólnie pozowanych zdjęć.)
W tym przypadku okazało się, że uwagę przykuwał mój żółtawy T-shirt z flagą Chile, który przywiozłem sobie z Santiago. W Nepalu Chile znają, ale kraj wydaje im się im tak bardzo odległy i egzotyczny, że cieszy ich i intryguje, że mieszkaniec tak dalekiego kraju przybył odwiedzić właśnie ten rejon świata.
Lot na Tajwan strasznie mi się dłużył. Prawie pięć godzin lotu do Kuala Lumpur, trzy godziny czekania, następne cztery i pół lotu do Taipei.
Nie pomogło nawet to, że wylot z Kathmandu był o północy – po mimo odczuwalnego zmęczenia nie potrafiłem zasnąć.