W warszawskim biurze zapowiedzieli się audytorzy siejąc popłoch wśród naszych kreatywnych księgowych z Luksemburga a najbardziej chyba u naszej menadżerki polskiego biura. Zorientowała się, że nie wie gdzie trzyma faktury, które dokumenty zdążyła wysłać do biura rachunkowego a które nie, gdzie podziała stare umowy i kontrakty. Okazało się, że posiada ukryty talent do wyrzucania dokumentów ważnych, czym nie zaskarbiła sobie sympatii ani księgowej ani mojej. Zadzwoniła do mnie akurat wtedy, gdy jeszcze urabiałem Carlsona w Zurychu błagając żebym pojawił się we Warszawie, bo inaczej koledzy z Luksemburga pożrą ja żywcem.
Po jej glosie słychać było, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, że musi cała niezłe trząść się ze strachu, błagalny ton a potem nagły słowotok oznaczał panikę. Kiedyś może bym się przejął, teraz było mi wszystko jedno a panny wcale mi żal nie było, bo na głupotę lekarstwa nie ma. Powiedziałem jej, że nie da rady, bo moja szefowa na pewno się nie zgodzi.
Głupia ma jednak zawsze szczęście, bo jeden jej histeryczny mail do szefowej a ta zleciła mi delegacje do Warszawy.
No to poleciałem w środę po pracy, niechcący jeszcze wpadając na lotnisku na Carlsona i R. wracających ze szkolenia. Bylem miły, uprzejmy i szarmancki dla pań, taki aż słodko pieprzący, zabawiałem towarzystwo szafując komplementami, że na koniec R. wysłała mi wiadomość, że nikt z jej kolegów nie mógł uwierzyć, że jestem jej klientem. Nagle wszyscy chcieli obsługiwać naszą firmę…
Skoro pojawiłem się w stolicy postanowiłem trochę się zrelaksować przymierzając się a to z jednym albo drugim w zaciszu apartamentowca H15. Posucha ostatnio w stolicy pod względem atrakcji, te same gęby albo jakieś wypindrzone wymoczki albo przemądrzale super galopujące cioty…
Jak już poczułem się spełniony wpadłem do chłopaków do Sofitela na pokazową lekcję robienia koktajli.
W biurze wyjątkowo cicho i spokojnie, tylko L. jak zwykle była wkurwiająca: zadawała pytania, na które sama zaraz sobie odpowiadała, nie dając nikomu dojść do głosu i jeszcze ten jej irytujący sposób mówienia dopełniał reszty – miałem ochotę walnąć jej z liścia.