W dużym uproszczeniu tytułem wprowadzenia: Ciapata przyjechała zabrać mi pracę.
Zanim to nastąpiło musieliśmy się trochę po użerać z organizacją jej przyjazdu: pierwszy pomysł był taki, że to ja polecę do Indii, ale wkrótce upadł, gdy okazało się że na Hindusach można przyoszczędzić wysyłając ich w klasie ekonomicznej albo nawet cargo i kazać spać w byle jakich hotelach o wątpliwym standardzie. Potem zaczęło się organizowanie wiz: jeden ciabaty obiecywał, że spokojnie załatwi je w 2-3 dni, potem że w tydzień, w końcu ogłosił że wizy zostały wydane a jak przyszło do potwierdzania terminów szkoleń to nagle okazało się że wiz jeszcze nie dostali, że mają niespodziewane opóźnienie i że za tydzień to już na pewno będą je mieli.
Jak już te wizy dostali odkryliśmy, że nie zabukowali sobie hoteli, więc nie mają gdzie się podziać w Bernie tzn. najpierw powiedzieli nam, że zabukowali 2 tygodnie temu razem z biletem na samolot, ale wtedy tego nie zrobili, bo Pinokio jeden z drugim czekali na nie wiadomo co, a teraz to byli w czarnej dupie. Jak mi moja ciabata napisała, że jednak coś tam znalazła i przez 2 tygodnie będzie spała w Schweizerhoffie za 450 franków za noc myślałem, że spadnę z krzesła, białka mi się prawie w oczach ścięły a jak zaczęła mnie jeszcze dopytywać czy aby na pewno będzie mogła sobie w pokoju gotować ryż zamarzyłem żebym mógł ja puknąć w czoło w samiusieńki środek tej nasmarowanej na czole brudnej kropki. Zagroziłem, że skoro zwlekali do ostatniej chwili z rezerwacją hotelu, to jak dla mnie mogą spać teraz w Olten 60 km od Berna i dojeżdżać do biura pociągiem 30 minut w jedna stronę. Szybko zmiękli (ciabata boi się sama jeździć pociągiem) i jeszcze szybciej znaleźli tańszą opcję noclegu niż pokój kategorii delux w 5 gwiazdkowym przybytku.
Myślałem, że to już koniec z przygodami i wtedy okazało się, że ciabata lat 35 nigdy nie leciała samolotem, nie była na lotnisku, ani w hotelu i że się w sumie latać też boi i żeby może najlepiej ktoś ją z tego lotniska odebrał… w niedzielę o 6 rano. Ochotników nie było, mój szef najpierw wykazał zrozumienie, ale nawet jemu nie uśmiechało się drałować o 4 rano 100 km na lotnisko w Kloten, bo niedoszła córka maharadży przyleciała z wizytą.
Napisałem maila z instrukcją gdzie ma się kierować po wyjściu z samolotu, kogo pytać o pomoc, gdzie odebrać bagaż, kupić bilet na pociąg i jaki, nawet sprawdziłem jej godziny pociągów.
Dojechała. W niedziele wieczorem mój nowy telefon zrobił green green, usłyszałem w słuchawce znajome „yello” i wiedziałem, że dojechała.
Centra outsourcingowe to nowoczesna forma niewolnictwa XXI wieku.