W poniedziałek punkt 9 w hotelowym lobby stanąłem oko w oko z ciabatą. Przywiozła nam torbę pełną darów w postaci słodkich mordoklejek i figurek zabytków Hajdarabadu, która nieść musiałem ja a raczej targać, bo rączka i pasek się urwały.
Na kurtuazyjnym spotkaniu z całym zespołem mój szef zapytał jak minęła jej noc. Ciapata (lat 30, gromadka dzieci) wyznała, że nie zmrużyła oka, bo nigdy nie spała samiusieńka w pokoju, bała się strasznie i o północy dzwoniła do innego ciabatego mieszkającego w hotelu nieopodal żeby przyszedł do niej i z nią został. Udało jej się zasnąć po zapaleniu wszystkich świateł w pokoju i włączeniu telewizora.
Szczęście, że nie zadzwoniła do mnie w środku nocy żebym potrzymał ją za rękę.
Ciapaty wszedł do łazienki nie zamknąwszy za sobą drzwi. Przez dobre kilka minut całe piętro mogło posłuchać koncertu czyszczonego gardła, charkania, gulgotania i spluwania ( oby do umywalki). Przeklinałem siarczyście i żeby nie zwymiotować wyszedłem na taras zapalić papierosa.
Tłumaczyłem pannie, że musi przez cały czas nosić ze sobą identyfikator, bo karta otwiera wszystkie drzwi w budynku, nawet te prowadzące do toalety czy innych wspólnie użytkowanych pomieszczeń. Kazałem jej przyczepić go sobie do paska albo zwyczajnie nosić na szyi. Pokiwała głową jakby nie rozumiała, ale nie dałem się zaskoczyć, bo wiem że u nich kręcenie głową ma odwrotne znaczenie.
Po południu poprosiła o chwilę przerwy i udała się tam gdzie król piechotą. Nie wracała najpierw 10, a potem 15 i 25 minut poszedłem więc jej szukać. Przeszło mi przez myśl, że może wystraszyła się toalety i że ni musi robić tego ‘’na skoczka’’.
Bidulka zapomniała karty i utknęła między piętrami na klatce schodowej. Tłumaczyła się, że pukała, ale nikt nie chciał jej wpuścić a żeby do recepcji zejść to nie pomyślała.