Serce północnej wyspy to z jednej strony centrum kultury maoryskiej a z drugiej miejsce silnej aktywności geotermicznej. Nie sposób poznawać Nową Zelandię i nie zobaczyć pokazu pieśni i tańca w wykonaniu Maorysów choć umówmy się, że jest jeszcze inna możliwość obcowania z Maorysami w bardziej biologicznym wydaniu.
Najwłaściwszym miejscem, aby wybrać się na taki pokaz artystyczny jest Rotorua i położone nieopodal wioski maoryskie. Pokazy mają za zadanie przybliżyć sztukę maoryską, rytuały i historię, ale jak dla mnie są zbyt komercyjne. Jedynie miłośnikom kiczowate „folk night” może się podobać tudzież fascynatom tańczących półnagich krępych facetów wytrzeszczających oczy i raz po raz pokazujących mięsiste języki…
Widziałem kilka podobnych przedstawień na Bali, Hawajach, czy w Tajlandii, ale pierwszy raz wyrwano mnie na scenę żebym zatańczył taniec wojenny i krzyczał, co sil w płucach, co z uśmiechem na twarzy zrobiłem bawiąc się przy tym przednio.
Do centrum kultury przyjechała tez chińska wycieczka – biorąc pod uwagę wiek, zachowanie i stroje uczestników była to jedna z tanich masowych wycieczek zorganizowanych dla chińskich geriatrów niewładających żadnym językiem obcym. Pchali się, rozpychali łokciami, przekrzykiwali, ścigali, kto pierwszy zajmie lepsze miejsce, pomimo zakazu robili zdjęcia i kręcili video i na dodatek odtwarzali swoje nagrania jeszcze w trakcie show.
Siarkowe Miasto Rotorua zawdzięcza swoją nazwę unoszącemu się w powietrzu przez 24 godziny na dobę zapachowi siarkowodoru. Zapach zgniłych jaj, ciepło wydobywające się w wnętrza ziemi oraz liczne zapadnięte kratery dają nieodparte wrażenia jakbym przekroczył bramę miedzy ziemia a piekłem.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.