Na Fidżi czas płynie inaczej – przebywając tam człowiek czuje, że żyje pełną piersią.
Pierwsze skojarzenia, jakie przychodzą mi do głowy po wizycie na tej wyspie to ludzie, którzy są tam niesamowicie uśmiechnięci. Byłem w wielu miejscach, ale to właśnie Fidżi kojarzy mi się cały czas z pozytywnymi, przyjaźnie nastawionymi ludźmi. Druga kwestia to tamtejsze poczucie czasu. Teoretycznie ich zegarki chodzą jak nasze, ale jak oni wszystko rozwlekają to może być szokujące, bo tam nikomu się nigdzie nie spieszy.
Odwiedzenie Fidżi to gwarancja niesamowitych doznań estetycznych, przyrodniczych. Warto też tam pojechać, żeby zobaczyć, że istnieje jeszcze świat, który nie jest pochłonięty tym wszechobecnym biegiem i pędem za tym, że wszystko musi być na już, na teraz. Każdy znajdzie tam coś dla siebie: szafirowe plaże, wspaniały mikroklimat, wioski ludożerców albo wypasione hotele znanych sieci międzynarodowych. Przypominam sobie film prawie tak stary jak ja – Błękitna Laguna z Brooke Shields o dwójce rozbitków na bezludnej wyspie. Podobno od tego filmu rozpoczęła się moda na Fidżi. Po nim zaczęły powstawać pierwsze hotele. Świat zobaczył, ze Fidżi to nie tylko trzcina cukrowa i ludożercy.
Niektórzy brzydzą się takimi turystycznymi mekkami. Nie znoszą hoteli, resortów, SPA, wszystkich tych drinków z palemką, przemysłu turystycznego, pliku voucherów – na napoje, lunch oraz odznaki prawdziwego turysty – czyli kolorowej opaski na rękę. Czują się zhańbieni i upokorzeni, bo opaska utożsamia wszystko, czego nie znoszą. Kojarzy mi się z Egiptem, all-inclusive, kolejkami do jedzenia, owocami i kanapkami wynoszonymi w serwetkach do pokojów, szwedzkim stół czyszczonym z siłą tornado. Pech chciał, że na Fidżi są one w tak przepięknych miejscach. Tragizm tego miejsca polega na tym, że aby nacieszyć się miejscem, trzeba to zrobić w jednym z luksusowych hoteli.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.