Pierwsze zajęcia a ja się spoźniłem. Dzień wcześniej wybadałem gdzie dokładnie znajduje się budynek szkoły i jak do niego trafić, ale w poniedziałek rano postanowiłem wypróbować skrót, który żadnym skrótem się nie okazał. Wpadłem do szkoły, zziajany i spocony, spotkanie informacyjne już trwało, w budynku choć stary panowała nieznośna duchota, męczyłem się strasznie. Spotkanie na patio odbywało się w całości po niemiecku, dyrektor Instytutu tłumaczył coś ale nie bardzo słuchałem, bo dopiero co zacząłem do siebie dochodzić. Wręczali jakieś karteczki, niektórzy kursanci podchodzili i zabierali je ze sobą. Potem okazało się, że była to preselekcja kwalifikująca do odpowiedniej grupy. Ci którzy niczego nie rozumieli nie podchodzili w ogóle, trafiali głównie do najniższej grupy i dla nich na końcu tłumaczono zasady kursu po angielsku. Przeszliśmy do klasy napisać test – okazał się banalny, nie było zaskoczenia. Rozmowa z lektorem też odbyła się bez stresu, pogadaliśmy sobie o pierdołach potem miałem fajrant do 13.
Gdy było już po wszystkim wyszedłem na patio zapoznać się z innymi kursantami – trafiłem na całkiem fajną grupę Węgrów, Hiszpanów i Włochów. Po chwili dołączyła do nas para Anglików i Hiszpan, którzy po niemiecku mówili tak szybko i tak sprawnie, że po niecałym kwadransie sami się od nas odłączyli, bo ewidentnie zaniżaliśmy im poziom konwersacji. Tak to już jest na kursach, że ludzie z wyższych grup trzymają się między sobą i nie integrują się z tymi z grup mniej zaawansowanych, nie mówiąc już nawet o początkujących.
Jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że ta cała Trójca jest w mojej grupie! Porównując się do nich i ich znajomości niemieckiego, bałem się w ogóle cokolwiek powiedzieć. Planowałem nawet porozmawiać po zajęciach z lektorką i przenieść się do niższej grupy bo ta ewidentnie wydawała mi się być super zaawansowana. Strach ma jednak wielkie oczy – wystarczyła godzina wspólnych zajęć i zorientowałem się, że bezokolicznikami to i ja potrafię rzucać, a gramatyka to u tych państwach leży i kwiczy.
Z grupką nowo zapoznanych znajomych poszliśmy na lunch do pobliskiego baru. Jak na pierwszy dzień bardzo mi się podobało.
Rano odprawiłem B. pierwszym samolotem do Belgradu.
W ramach programu kulturalnego po zajęciach wszyscy udaliśmy się na spacer po mieście. Słońce nie przestawało prażyć, temperatura przekraczała 30 kresek, chodziliśmy ze zwieszonymi głowami co kilka minut przystając przy jakimś zabytku i szukając odrobiny cienia. Moja nowapoznana koleżanka z Polski rzuciła hasło, żeby odłączyć się od grupy i wyskoczyć gdzieś na zimne piwo. Chętnych nie brakowało…