Formacje skalne jak i widoki w dolinie muszę przyznać oszałamiające. Park zachwyca granitowymi szczytami, niezliczonymi jeziorami, łąkami, lasami oraz malowniczymi wodospadami i dzikimi zwierzętami. Pół roku mieszkalem w San Francisco, kilka razy potem tam wracałem, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze do Yosemite choć park jest bardzo wdzięcznym miejscem weekendowych dla wypraw mieszkańców jak i turystów odwiedzających Bay Area. Bądź co bądź zawsze wolałem San Francisco, w tym mieście nie można się nudzić, albo popłynąć promem do Sausalito, polecieć do Vegas albo na Hawaje…
Odwiedzenie Yosemite odkładałem na bliżej nieokreśloną przyszłość. W końcu gdy odwiedziliśmy wszystko w okolicy M. zapytał czy aby może nie nadszedł już czas na wypad do parku. Znalazł nawet biuro, które organizowało ekspresowe wyjazdy i tak w środę wcześnie rano byliśmy w drodze. Rzeczywiście fajne miejsce na krótki wypad, choć obaj nie przepadamy za górami to wycieczka bardzo nam się podobała, po mimo upałów i długiej prawie 4 godzinnej podróży. Po powrocie do SF wyskoczyliśmy do sushi baru.
Wcześnie rano bez pośpiechu wyszliśmy na Market kupić sobie bajgle na śniadanie, szliśmy w kierunku Ferry Building Terminal kiedy wpadłem na pomysł by popłynąć do Sausalito. Akurat odpływał prom więc trafiliśmy idealnie z czasem. Miasteczko wcale się nie zmieniło, nadal utrzymuje klimat artystycznej bohemy, jest ciche, malownicze i urokliwe, nieprzerwanie największe atrakcje stanowią kolorowe pływające domy, galerie sztuki, restauracje i sklepy.
Spędziliśmy tam bardzo leniwy poranek bo popołudniu wybraliśmy się do Haight Ashbury a potem do Castro. Hashbury to słynne skrzyżowanie ulic Haight i Ashbury. Niesamowite, ale nawet po latach można odczuć obecność ducha dzielnicy, który nosi się cały w zamszowych frędzlach, gra na gitarze i zalatuje marihuaną. Dzielnica dysponuje wieloma wiktoriańskimi domami o błyszczących charakterystycznych kolorach. Styl architektury jest tak różny, jak ludzie, którzy osiedlili się w tym mieście wzgórz i malowniczych widoków. Chinatown z czerwonymi dachami i wyciąganych okapu do kolorowych Wiktorii graniczących Alamo Square Park, miasto jest domem dla wielu stylów mieszkaniowych. Łaziliśmy głównie po sklepach i kawiarniach raz po raz odwracając głowy od natarczywych bezdomnych żebrzących o pieniądze. W Castro załapaliśmy się na dziwny specjał pt. frytki z czosnkiem, po których nie żeby tylko czuć było nam z ust, ale bździliśmy jak po fasolce pierdziolce. Na takim zwiedzaniu miasta nam zależało, z dala od atrakcji turystycznych, utartych szlaków czy miejsc, wszędzie przemieszczaliśmy się tramwajami albo kolejką Muni tylko do Japanese Town pojechaliśmy autobusem.