Wróciłem do Szwajcarii. Już nigdzie nie planuję wyjeżdżać. Z resztą jak popatrzyłem na swój ostatni wyciąg z karty kredytowej to lepiej dla mnie żebym się teraz trochę opamiętał żadna studnia nie jest przecież bez dna. M. cieszy się z mojego powrotu i delikatnie zaczyna zachęca mnie do poszukiwania jakiegoś zajęcia.
Wiem, że nie dla mnie jest wylegiwanie się w słońcu i ciągłe przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Podróżowanie jest fajne ale chyba mam przesyt. Poznałem ludzi, dla których ciągła włóczęga jest sensem życia, zrezygnowali z życia w mieście i przenieśli się do któregoś z dalekich zakątków świata, żeby rozpocząć inne, spokojne życie z dala od pogoni za karierą czy nieudanym życiem osobistym. Podobne historie słyszałem na wyspach Indonezji, Polinezji, na Antypodach, Krajach Ameryki Południowej czy Azji, wszyscy wydawali się być tam jakby jednakowi.
Jedyny problem polega na tym, że nie wiem, jakie życie mogłoby mi zaoferować np. takie Fidżi albo inne Bali. Obserwowałam ekspatriancką społeczność w najbardziej egzotycznych częściach świata i wiem ze stuprocentową pewnością, że nie jest to życie dla mnie. Wszędzie widzi się te same postaci – ludzi Zachodu, których życie potraktowało podle i tak sponiewierało, że zrezygnowali z walki i postanowili bezterminowo założyć obóz gdzieś indziej, gdzie za kilkadziesiąt dolarów miesięcznie mogą mieszkać w cudownym domu, mieć przy sobie młodą dziewczynę albo chłopaka, gdzie mogą pić przed południem i nikt im nie będzie tego wytykał, gdzie mogą zarobić parę groszy, zajmując się wynajmowaniem skuterów albo sprzętu do nurkowania, pokazywaniem wysypy, prowadzeniem małej restauracji albo eksportem lokalnych produktów na indywidualne zamówienie. W sumie wszyscy oni robią jedno: pilnują, żeby niczego poważnego od nich nie wymagano. Nie są to lenie patentowane. To ludzie na poziomie, kosmopolityczni, utalentowani i inteligentni. Odnoszę wrażenie, że każdy, kogo kiedyś spotykam, był kiedyś kimś (żonatym albo zatrudnionym), ale teraz łączy ich wszystkich brak jednej rzeczy, z której kompletnie i na zawsze zrezygnowali: ambicji. Nie trzeba dodawać, że często piją i palą dużo ziół.
Urocze miasteczka nie są najgorszym miejscem na przeczekanie reszty życia bez zwracania uwagi na upływający czas. Przypuszczam, że pod tym względem podobnie wyglądają miejsca takie jak Key West czy inne Bali. Większość cudzoziemców kiedy ich spytać, nie pamięta ile czasu minęło, odkąd się tutaj znaleźli. Często nie są pewni, czy tu rzeczywiście mieszkają, bo oni nie należą do żadnego miejsca, nigdzie nie są zakotwiczeni.
Można czerpać sporo przyjemności z ich leniwego wyluzowanego towarzystwa podczas długich dalekich wypraw, wspólnie spędzanych dni, przy późnym śniadaniu, na piciu wina albo piwa i gadaniu o niczym. Jednak czuję się w tym otoczeniu trochę jak na haju a ja lubię kontrolować i kreować swoją rzeczywistość.