Pomysł spędzenia wielkanocy we Włoszech okazał się naprawdę dobry. W polsce leje i zapowiadają nawet śnieg a w Parmie 25 stopni! Dzień przed wyjazdem wybraliśmy się z M. na kolację do Giardino, nazajutrz mogłem spokojnie spakować walizki i zdążyć na pociąg. Pierwsza na trasie była Parma, z rejonu znanego z surowej podsuszanej i bardzo delikatnej szynki o chakakterystycznym lekko słodkawym smaku. Uhm pychota. Z dworca do hotelu dotarłem pieszo, bo położony był raptem 300 m od głównej stacji. Przedarłem się tylko przez hordy czarnoskórych emigrantów okupujących rejon dworca jak i okalające jego okoliczne ulice. Słońce grzało późnopopołudniowym cieplem i aż się chciało wygrzewać w jego promieniach. Znalazłem miły, przytulny bar, zamówiłem aperol i zdawało mi się że niczego już więcej nie potrzebuję do pełni szczęścia. Wyróżniałem się jako obcokrajowiec, bo jako jeden z nielicznych paradowałem w krótkim rękawku podczas gdy rodowici mieszkańcy spacerowali opatuleni szalikami, w cieplejszych okryciach albo nawet kurtkach. Miasteczko jest małe i ma swój urok, ale jeden dzień w zupełności mi wystarczył żeby nacieszyć się jego atmosferą. Brakowało mi M., gdyby tu był na pewno wyszukałby dla nas jakieś magiczne miejsce na wyjątkową kolację a tak zdany byłem wyłącznie na siebie.
Śniadanie wielkanocne jadłem sam, było nietypowo bo wcisnąłem w siebie dwie salaterki świeżych owoców, żadnych żurków, jajek czy święconki. Nie było mi z tym źle, bo czy wszystkie śniadania wielkanocne muszą składać się z niemal obiadowego obfitego posiłku? Pociągiem w ciągu niespełna godziny dotarłem do Bolonii. Bolonia jest cudowna! To pierwsze wrażenie kiedy wyszedłem z hotelu. Dziesiątki eleganckich sklepów, restauracji, trattorii, osterii, kiosków tabacchi zlokalizowanych w starych kamienicach, wśród wąskich, brukowanych uliczek, a wszystko skryte pod kilkudziesięcioma kilometrami arkad, które sprawiają wrażenie ciągnących się w nieskończoność. Niespiesznie moglem włóczyć się po mieście odkrywając kolejne przydomki i symbole miasta nazywanym czasem miastem arkad, dwóch wież, jak również tłustym, czerwonym i wszystko to wydaje się być prawdą. Powód nazywania Bolonii „miastem arkad” staje się oczywisty przy pierwszym spacerze. Wysokie i przestronne arkady (tudzież portyki) ciągnące się głównie wzdłuż ulic jego historycznej części. Niektóre fragmenty są bardziej zadbane, odmalowane, ale nie przy każdej kamienicy farba trzyma się ścian. Można odnieść wrażenie chodzenia po wielkim, średniowiecznym labiryncie, który ciągnie się niemal przez całe stare miasto. Poza niewątpliwymi walorami estetycznymi, taka architektura ma swoje względy praktyczne. Ciągnące się kilometrami arkady skutecznie chronią zarówno przed promieniami słońca w upalnym lecie, jak i jesiennym deszczem czy wiatrem. Jest niedziela wielkanocna, ale część sklepów i większość restauracji i barów jest otwarta, wszędzie widać tłumy ludzi i jest cudownie. Nie wiem czemu, ale czuję że będzie mi się tutaj bardzo podobać.