Uwielbiam włoskie podejście do klienta w restauracjach. Nawet jeśli czegoś nie mają w karcie zawsze warto spytać czy aby przypadkiem nie dałoby się zrobić jednej porcji ekstra, dania można dowolnie łączyć, mieszać, porcje zwiększać, zmniejszać, cos dodać, coś odjąć i rzadko kiedy usłyszy się słowo nie. W dodatku na koniec zawsze dostaje się coś za darmo, jeśli nie kawę to domowy likier albo pędzony chałupniczą metodą samogon. W jednej takiej osterii niespodziewanie spędziliśmy bardzo udany wieczór, który przeciągnął się do późnych godzin nocnych.
Z Katanii wylatywaliśmy bardzo wcześnie, okazało się, że zmienili nam lot i zamiast Air Maltą polecieliśmy Posta Italiana na szczęście nie jako paczki, ale ściśnięci byliśmy jak sardynki, bo podróżowały z nami dwie grupy młodzieży, które najpierw darły mordy, potem opóźniały boarding a na koniec rzygały jak jeden mąż z powodu turbulencji.
Rano przed oddaniem auta do wypożyczalni musieliśmy wcześniej zatankować paliwo. Coś co wydaje się rzeczą banalną nas przerosło. Piąta rano, wyjechaliśmy z hotelu, po drodze GPS wskazywał kilka stacji… Pierwsza – nieczynna, druga – zepsuta, do trzeciej M nie wiedział jak wjechać, do czwartej minęliśmy wjazd, podobnie jak do piątej i szóstej, w końcu znaleźliśmy jedną, ale okazało się że nie przyjmowała naszych kart kredytowych, co wydawało mi się niemożliwe że, aż osobiście pofatygowałem się to sprawdzić przeklinając po ciuchu M. Dopiero przed samym lotniskiem znaleźliśmy stację nie samoobsługową i byliśmy z tego faktu szczerze uradowani.
Dla M. był to pierwszy pobyt na Malcie, choć krótki zdążyłem pokazać mu kilka swoich ulubionych miejsc na wyspie i przekonać, że warto przyjechać tu kiedyś na długi weekend.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.