Z Messyny wyjechaliśmy wcześnie rano, zaraz po śniadaniu. Po obfitej kolacji ostatnią rzeczą, o której myślałem było wpychanie w siebie kolejnej porcji paszy, ale M. był nieugięty. Podczas gdy on pałaszował słodkie rogaliki skusiłem się jedynie na kawę. Siedząc wygodnie na olbrzymim tarasie w milczeniu obserwowałem nielicznych hotelowych gości i dopijając powoli filiżankę cappuccino, cieszyłem oczy słonecznym porankiem.
Taormina jest pięknie, położona wysoko na skałach a znaleźć tam jakiś parking to istny koszmar, udało nam się dopiero przy piątej czy szóstej próbie podejścia. W centrum pełno amerykańskich turystów, różnej maści Azjatów wlewających się z jednej galerii do drugiej, odwiedzających luksusowe butiki, których jak na tak małe miejsce jest tu bez liku. Ceny iście szwajcarskie, ale biznes się kręci co widać było po zarobionych po łokcie sprzedawcach, zajętych bogatą klientelą. Nie w głowie były nam jednak zakupy, znaleźliśmy przytulny bar i zamówiliśmy sobie kawę i cytrynową granitę z brioche. Podziwiam M. który był wstanie wbić w siebie kolejną porcję słodkości, ale we Włoszech a zwłaszcza na Sycylii, bardzo trudno odmówić sobie kulinarnych przyjemności, po prostu nie da rady utrzymać jakiekolwiek diety.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do Katanii. Po niektórych budynkach i ich pozostałościach da się odczytać burzliwą historię miasta, co zupełnie nie ujmuje im piękna. Lekko brudnawe, poczernione od pyłu wulkanicznego mury kryją w sobie nutkę tajemnicy. Mimo widocznych zniszczeń, spacerując po Katanii można się zakochać – w tych klimatycznych uliczkach, niezliczonej ilości pięknych zdobionych kościołów, które wyrastają na przypadkowo odwiedzanych placach. Budynki, balkony, barokowe kościoły, kontrast wspaniałego, białego wapienia i czarnej lawy.
Po wyłaniających się straganach z owocami i warzywami, sporej ilości osób z torbami na zakupy, po odgłosach targowania i charakterystycznym rybim smrodku zorientowałem się gdy zaczęliśmy zbliżać się rybnego targu. Wspaniałe i folklorystyczne miejsce, gdzie triumfują kolory, zapachy i okrzyki rybaków którzy przekrzykują się na wzajem aby zwrócić na siebie uwagę. Rozsypane krewetki, kalmary, najróżniejsze gatunki ryb – wszystkiego pod dostatkiem. Ukradkiem przyglądałem się M, który nie zniechęcony odorem próbował uśmiechać się jakby przez łzy dzielnie brodząc w śmierdzącej rybiej chlapie w swoich arcyeleganckich butach.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.