To co wydawalo się tylko zwykłą formalnością, nagle wyrosło na ogromny problem. Kilka dni temu pojawiłem się w Fremdenpolizei, by zgodnie z obowiązującym prawem przedłożyć akt ślubu i przy okazji przedłużyć swoje pozwolenie na pobyt w Szwajcarii. Wszystko szło jak z płatka, dopóki urzędniczka nie zapytała mnie o kontrakt o pracę, którego nie miałem… Kilka pytań z czego żyję, od kiedy trwa ta sytuacja, o powód odejścia z poprzedniej pracy i wysokość pobieranego zasiłku i miła pani zwróciła mi wszystkie formularze oznajamiając, że zmieniła się moja sytuacja, więc urząd musi na nowo rozpatrzyć zasadność przyznania mi prawa pobytu w tym kraju. To, że nasz ślub odbył się raptem tydzień temu też wyglądał podejrzanie, wcale mi nie pomogło a wręcz wywołało większe zdziwienie na twarzy urzędniczki. Poprosiła mnie o całą listę dodatkowych dokumentów, zaświadczeń i opini zaświadczających powód, dla którego miałbym zostać tutaj następne 5 lat i pobierać ogromny zasiłek, który nota bene jest większy niż jej pensja. Nie musiała nic więcej tłumaczyć, jej spojrzenie mówiło wszystko. Wyszedłem na darmozjada żyjącego na koszt ich państwa. Skruszony opuściłem budynek urzędu i przekląłem siarczyście, bo w ogóle się tego nie spodziewałem. Mieszkam tutaj 10 lat i wiem jak skrupulatni i upierdliwi potrafią być szwajcarskie urzędy, ale myślałem, że skoro mam ślub, to pozwolenie na pobyt dostanę bez żadnego ale. Pomyliłem się…
M. pociesza mnie, że nic nie mogą mi zrobić, mogą sobie prosić o dodatkowe dokumenty, ale suma summarum prawo jest po mojej stronie, a że nie pracuję i żyję z pieniędzy z ubezpieczenia, to zasługa ich prawodastwa. Gdybym nie był zobligowany do zarejestrowania się jako bezrobotny, to wcale bym tego nie robił, ale tutejsze prawo nakazuje inaczej.
Jeszcze tego samego dnia spłodziłem długie uzasadnienie swojego podatnia, dołączyłem całą stertę dokumentów, wydruków, zaświadczeń i kopii dokumentów, zapakowałem do koperty i wysłałem do Urzędu. Teraz czekam na ich ruch…
W międzyczasie odezwali się z CS i na tapetę powrócił temat pracy w Warszawie, zaprosili mnie na videokonferencje do Zurichu i dziś tam jadę.
Równolegle trwają rozmowy dotyczące szansy mojego powrotu do eB.
M. namówił mnie, abym schował dumę do kieszeni i spróbował tam wrócić. Nie przyjmuje na razie jakichkolwiek innych argumentów. Polska jest dla niego ostatnim krajem, w którym chciałby zamieszkać.
Wiem, że ma sporo racji. Powrót do eB nie jest najgorszym rozwiązaniem, bo stanowisko choć niższe, nie rokujące kariery, praca odtwórcza i nudna, to przynajmniej wskoczyłbym do dobrze znanego mi już bagienka i kultury pracy, zaczął pobierać wcale niemałą pensję i rozwiązałby się problem mojej zbyt długiej przerwy w życiorysie, który z każdym miesiącem coraz bardziej zaczyna razić. Byłbym skłonny do powrotu i byłby to ukłon w stronę M., ale przemyślałem to i byłoby to rozwiązaniw na góra rok czy dwa. Odkuć się finansowo, zainwestować pieniądze i spieprzać stąd jak najdalej. Wymyśliłem sobi, że moglibyśmy spędzić ten czas z M. na podszkoleniu się w językach, odłożeniu paru groszy na mieszkanie i jego wyśniony własny biznes we Włoszech a potem zacząłbym rozglądać się za czymś dla siebie. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, kariery w eB na pewno już nie zrobię, jeśli nawet nie cofnę się w rozwoju, ale trudno jest mi przekonać M. do innego rozwiązania. Przez te kilka lat mógłbym spróbować go urobić i lepiej przygotować do ewentualnej zmiany kraju a czy docelowo Niemcy czy Warszawa? Pod kątem mieszkania i znalezienia jemu zajęcia nie ma drastycznej różnicy.
Ale póki nie mam niczego w ręku, na razie wszystko jest tylko gdybaniem i pisaniem palcem na wodzie.