M. zadzwonił zapytać mnie czy miałbym coś przeciw gdyby do Berna przywiózł swojego starszego brata. Nie jestem fanem gości, co innego kilka dni, czy jakiś weekend a co innego cały tydzień zmagania się z gościem. Z drugiej strony, przeżyliśmy w Bernie odwiedziny mojego brata, znajomych, przyjaciół i M. nigdy nie protestował. Biorąc pod uwagę że niedawno wzięliśmy ślub nie wypadało mi jawnie okazywać niezadowolenia więc z przylepionym uśmiechem przystałem na ten pomysł ochoczo. Brat po 40. za granicą nigdy nie był, wyobrażenia o niej swoje miał nierzeczywiste, włącznie z rojeniem że przyjedzie na tydzień do Szwajcarii, znajdzie szybko dobrze płatną pracę, obłowi się i wróci do siebie ma wieś. Nie dałem po sobie poznać co myślałem o tym planie…
Dwa dni po powrocie M. miał jeszcze wolne dlatego w trójkę jeździliśmy do Lozanny, Montreux i Bazylei a dopiero potem ostałem się ze szwagrem sam na sam. W związku z tym że na brak czasu narzekać nie mogę, planowałem dodatkowo zabrać go Lucerny, pokazać Berno, tylko że brat choć starszy to niestety ignorant jakich mało. Zaczepiał nieznajomych w metrze i na ulicy, proponując wszystkim zrobienie sobie wspólnego zdjęcia – większość go nie rozumiała, inni odmawiali wspólnego selfie, no bo w końcu z jakiej racji? Najgorsze że on nic sobie z tego nie robił, nachalnie pstrykał zdjęcia nieznajomym i prosząc się o kłopoty. Chocz nigdy za nic nie płacił ostentacyjnie narzekał na ceny w Szwajcarii porównując je z tymi we Włoszech. W restauracjach zuchwale próbował zwrócić na siebie uwagę kelnerek, zaglądając im w dekolt albo rzucając się w ich kierunku by pomoc im w pracy. W restauracji zagadywał gości, głównie nieznajome kobiety, tyle tylko że nikt go nie rozumiał ale on wcale nie wydawał się tym przejmować.
Dziwił się kiedy odradzaliśmy mu wszelkich prób pomagania kelnerkom: zabieranie im pełnych talerzy czy szklanek z tacy, noszenie za nimi skrzynek z napojami, składanie talerzy jeden na drugim, nawet jeśli na stoliku jest mało miejsca. Nie rozumiał że oczywiście może się zdarzyć, że kelnerka coś wyleje, ale prawdopodobieństwo takiego wypadku jest większe, jeśli będzie jej jeszcze gdzieś tam manipulował łapami przy tacy.
Pierwszego dnia na jedzenie i wizyty w kawiarniach wydaliśmy ponad 600 franków i już wtedy przeczuwałem że nic dobrego z tego nie będzie. Na ulicy wołałem się do niego nie przyznawać bo albo prawie rzucał się pod koła pociągu próbując robić sobie selfie z nadjeżdżająca kolejką, albo zaczepiał bezdomnych narkomanów wdając się z nimi w dziwne dyskusje prowadzące do nikąd. Bezustannie przeginał i jechał po bandzie, kilka razy myślałem nawet że dostanie od kogoś po gębie, ale na szczęście skończyło się tylko na wulgarnych epitetach pod jego adresem. O ile Włosi mają lekkość i talent w nawiązywania kontaktów to brat M jest wyjątkiem. nie grzeszącym subtelnością, ogładą czy dobrym humorem prostakiem.
W jednej z restauracji gdy zaczął gwizdać na kelnerkę myślałem że zapadnę się ze wstydu pod ziemię. Największa obraza dla kelnera? Pstryknięcie na niego. Każdy to powie, więc tym bardziej się tego nie robi. Pstryknąć to sobie można na konia albo na swoją starą. Jeśli pstrykniesz na kelnera lub kelnerkę, to masz jak w banku, że twoje jedzenie będzie zawierało jakiś dodatkowy enigmatyczny składnik w postaci płynu do podłogi czy inny płyn ustrojowy.
Szczerze to brakowało mi jeszcze u niego pozostawiania prezentu, w postaci numer telefonu nagryzmolonego na karteczce, bo przekonanie, że ta dwukrotnie od niego młodsza kelnerka na pewno zadzwoni wieczorem, było u niego przeogromne. Nie rozumiał że kelnerka nie zadzwoni, choćby nie wiem jaki napiwek zostawił pod wizytówką z napisem „prezes”, „mecenas”, „CEO”, „król”, „papież”.
Żenujące, że nie przemawiały do niego żadne argumenty ani prośby, byłem wściekły na M. że sprowadził nam na głowę takiego kretyna.
W czwartek miałem go już serdecznie dosyć, szybko skalkulowałem że jeśli przyjdzie mi spędzić z nim kolejne dwa dni to lekką ręką zubożeję o 1000 franków dlatego skłamałem M. że dostałem zaproszenie na rozmowę do Amsterdamu. M. o dziwo nie protestował, ba nawet zachęcał mnie bym pojechał i wracał dopiero w sobotę… Potem gdy o tym rozmawialiśmy, przyznał że nie mógł przeboleć, że w ogóle go do nas ściągnął, nie chciał żebym sponsorował kolejne drogie atrakcje, dlatego wypchnął mnie z domu. Poleciałem do Bukaresztu odwiedzić znajome strony i wcale tego nie żałuję.









Musisz się zalogować aby dodać komentarz.