Ideą przylotu do Azji było odwiedzenie Laosu. Nigdy nie było mi tam po drodze, zawsze wydawało mi się że po prostu nic tam nie ma, to tylko jakiś kolejny biedny komunistyczny kraj i że kiedyś po prostu pojadę tam po drodze odwiedzając Birmę albo północną Tajlandię. Oglądałem kilka możliwych wariantów objazdu po Laosie i zawsze wydawało mi się, że góra 3 dni i można tam zobaczyć wszystko co warte jest zobaczenia. Znam kilka osób, które były w Laosie i bardzo miło wspominało swój pobyt, ale ja, taki stary wyjadacz, widziałem Wietnam, Kambodżę, Singapur, Malezję, Tajlandię więc co mogłoby mnie tam niby zaskoczyć? Bilet Air Asia kupiłem za bardzo śmieszne pieniądze, wieczór wcześniej Will zaprosił mnie jeszcze do roof baru na drinka ze swoimi znajomymi, z zaproszenia którego chętnie skorzystałem, zwłaszcza że towarzystwo było apetycznie wyborne. Zdawałem sobie, że mój lot jest bardzo wcześnie i że powinienem się wyspać, bo zaraz po przylocie miałem zacząć zwiedzanie Vientiane, ale trudno żebym ostatni wieczór w Kuala Lumpur spędził kładąc się do łóżka o 8. wieczorem.
Spałem może z 2,5 godziny, wyrwany ze snu przez alarm budzika czułem się jak zombie obiecując sobie nadrobienie braku snu w samolocie. Nad Kuala Lumpur od 3 nad ranem szalała straszliwa burza, na zewnątrz ściana deszczu, który w ogóle nie ustępował. Poza tym ciągle się błyskało i złowieszczo grzmiało, obawiałem się że mój samolot może w ogóle nie wystartować.
W domu wydrukowałem jeszcze sobie formularz wizowy, zabrałem ze sobą zdjęcia i dolary – dzięki temu otrzymanie wizy wjazdowej na lotnisku trwało zaledwie kilka minut. Mój przewodnik czekał na mnie zaraz za kontrolą celną, zapakowaliśmy walizkę do bagażnika samochodu i rozpoczęliśmy zwiedzanie stolicy Laosu. Pierwsze zaskoczenie to mnogość kolonialnych budynków we francuskim stylu w centrum miasta. Zatrzymaliśmy się w barze na kawę i poczułem się jak w Paryżu. Bagietki wypiekane na miejscu, croissanty, pyszna kawa cappuccino, darmowe wifi – nie tego spodziewałem się po tym kraju. Zwiedzanie Vientiane rozpoczęliśmy od Pałacu Prezydenckiego, potem świątynię zrekonstruowaną w latach przez Francuzów – przykład architektury laotańskiej. Świątynia to także muzeum – zgromadzono w niej liczne posążki Buddy i inne przedmioty. Zwiedziliśmy też najstarszą zachowaną w oryginale świątynię w Vientiane – Wat Si Saket- otoczoną krużgankami na planie prostokąta z 2000 srebrnych i ceramicznych posążków Buddy. Nigdy nie pomyślałabym, że w Vientiane zobaczę łuk triumfalny – co prawda w wersji niedokończonej, ale jednak. Słońce zaczęło przypiekać niemiłosiernie, dlatego schodami wdrapałem się tylko drugie piętro podziwiać panoramę miasta i największą arterię stolicy. W Laosie jest bardzo tanio, ceny są niskie a ludzie uczciwi, można spędzić tu beztroskie chwile bez zbędnego stresu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.