K. namówiła mnie na kolację na Młyńskiej 12.
Kamienica z wyglądu przypominała pieczołowicie odnowione warszawskie kamienice przy Poznańskiej czy Hożej, piękne, odnowione eleganckie fasady i elewacje, klimatyczne oświetlenie, piękne bramy wejściowe. W środku przestronna recepcja, połyskujące marmury, kryształowe żyrandole, wszędzie dominująca czerń i biel i sterylna czystość. Restauracja The Time całkiem spora i po brzegi wypełniona gośćmi, jedzenie dobre, nie odstające od tego co wyobrażaliśmy sobie o tym miejscu.
Kelnerka zaproponowała nam, żeby przed wyjściem zajrzeć jeszcze do mieszczącego się na 4 pietrze budynku cocktail baru „12 coctails”.
Ledwo tam weszliśmy, wystarczyło nam jednego spojrzenie na bar, potem na siebie i od razu wiedzieliśmy że trafiliśmy do raju! Barman podał nam karty na widok, których tylko się uśmiechnęliśmy: my kart nie potrzebujemy proszę pana – spojrzeliśmy ma siebie porozumiewawczo.
Oba autorskie koktajle bardzo dobre, zarówno te na whiskey, jak i na ginie. Dostałem nawet do spróbowania 15-letniego irlandzkiego Redbreasta. Ktoś mógłby zarzucić nam, że to przesada balować na dzień przed weselem, ale akurat to wyjście miało walor edukacyjno-poznawczy. W pewnym momencie barman zapytał K. czy miałaby ochotę spróbować koktail z miechunką. My tacy obyci – światowo i barowo a zupełnie nie wiedzieliśmy o czym on mówi. Myślałem nawet, że robi sobie z nas jaja, bo o takim owocu nigdy nie słyszałem, dopóki nie pokazał nam żółtej wisienki, która smakiem przypomina ni to agrest, ni to gorzką pomarańcze, ni to kiwi. Oczywiście, że znam tę jagodę peruwiańską zwaną, złotą jagodę Inków, ale że po naszemu to miechunka nigdy bym się nie domyślił.
Barman widząc naszą konsternację a potem rozbawienie zaproponował kolejny koktajl z … męczennicą jadalną. Oboje z K. zaczęliśmy rechotać, potem pojawiły się łzy i smarki, bo przecież nie ma czegoś takiego no i znowu wpadka, bo to polska nazwa marakui.
Poznań to miasto doznań.