W biurze niepewność i bałagan – czyli zwykła codzienność, do której zdążyłem się z czasem przyzwyczaić. Dziewczyny, które zostały zwolnione chodzą jakby strute, podczas gdy ja głównie się uśmiecham jak głupi do sera. Przychodzę do pracy wtedy kiedy mam na to ochotę czyli rzadko, a jak już przyjdę, to zostaję na dwie góra trzy godziny, bo po co więcej? Drugi raz mnie zwolnią? Nie sądzę.
Zaprzyjaźniona dyrektorka załatwiła mi „po cichu” spotkanie z szefem naszego centrum i poleciła mnie na stanowisko, na które brak mi merytorycznego doświadczenia. Dopiero rozmowa z nią ostatecznie przekonała mnie, że powinienem spróbować o nie powalczyć. Szef, choć praktycznie mnie nie zna, też mnie zarekomendował, sugerując się wyłącznie opinią swojej koleżanki, więc wychodzi na to, że mam niezłe „plecy” a z doświadczenia wiem, że czasami aby dostać stanowisko wystarczą szczęście, spryt i dobry PR.
Czuję się jakbym po trosze przeżywał deja vu, tyle tylko że teraz nie napalam się już jak szczerbaty na suchary, nie planuję, nie analizuję i nie opowiadam wszystkim wokół kto zaprasił mnie na rozmowy i na na jakie stanowiska startuję. Będzie co ma być, życie jest nieprzewidywalne, jeśli nie tutaj, to poszukam nowego zajęcia gdzie indziej.
Musiałem nakłamać K. że znalazłem nową pracę, bo inaczej nie dałaby mi kobieta spokoju. Jest rozczarowana, że nie powiódł się jej misternie uknuty plan sprowadzenia mnie do Szwajcarii, ale może następnym razem. Oby tylko los się teraz na mnie nie zemścił za to niewinne kłamstwo.
Sen z powiek spędza mi nowe mieszkanie, choć klucze odebrałem prawie 3 miesięcy temu, regularnie płace czynsz i inne opłaty, to wciąż nie zamówiłem ani mebli ani ekipy do jego malowania. Czekam na projekt od babki od projektowania wnętrz i trochę zaczynam się już niecierpliwić. Moje ogólne doświadczenie z dekoratorami wnętrz jest znikome. Znalezienie kogoś, kto podjąłby się urządzenia mieszkania, ale bez kładzenia paneli, kafli, robienia podłóg, poprowadzenia elektryki, urządzenia łazienki i zaprojektowania kuchni nie było wcale taką prostą sprawą, bo dekoratorzy wolą zająć się wszystkim kompleksowo, najlepiej na bardzo dużej powierzchni czytaj willa a nie bujać się z drobnicą.
Dziś znów padł mi służbowy komputer, mieli i mieli nim w ogóle zaskoczy a potem i tak nie otwiera się połowa aplikacji: ze Skypem i Outlookiem na czele. Do Berna polecę więc bez tego złomu, ale wcale się tym nie przejmuję.
Ręce po łokcie urobisz wcześniej, niż dopniesz urządzanie wnętrza od podstaw. Chyba że rzecz dotyczy kosmetyki powierzchownej.
Ale jak pracować bez komputera? Oto jest pytanie.