Praktycznie codziennie mam rozmowy w sprawie pracy, od tygodnia nie ma dnia, żeby nie skontaktował się ze mną jakiś rekruter. Telefon dzwoni nawet po kilka razy dziennie i przyznam szczerze napawa mnie to dumą i optymizmem.
W banku rozmowa poszła mi lepiej niż się tego spodziewałem, choć po pierwszych słowach wprowadzenia wiedziałem, że rola kontrolera biznesu nie jest stworzona dla mnie. Na razie jednak zmuszony jestem przyjąć strategię: pokorne ciele dwie matki ssie, póki gdzieś coś lepszego się nie wykluje muszę udawać że jestem zainteresowany. Dwie młode panie, które mnie przesłuchiwaly okazały się bardzo miłe i chętnie odpowiadaly na pytanie dotyczącego oferowanego stanowiska. Schody zaczęły się dla mnie, gdy dały mi zrobienia jakiś test z excela. Nie rozumiałem co to I a co C, nie rozumiałem liczb, poleceń ani dlaczego brakowało mi niektórych pół, zadanie wydawało się być zbyt skomplikowane po mimo tego, że czytałem powtarzałem sobie polecenie po kilka razy. Koniec w końcu okazało się, że chodziło żeby coś przemnożyć lub podzielić, ale co to w ogóle było nie wiem. Zrobiłem zadanie do połowy a gdy wychodziłem z salki, poczułem kaca, że zrobiłem z siebie kretyna. Ledwo zdążyłem pochwalić się swoim „wyczynem” bratu, gdy niespodziewanie dostałem zaproszenie do 3 etapu rekrutacji.
W tzw. międzyczasie odebrałem telefony od dwóch globalnych firm branży medycznej, oraz producenta oprogramowania dla sektora bankowego. W jednej mam już potwierdzony nawet drugi etap więc jest dobrze. Producent programowania zaproponował mi stanowisko, które specjalnie dla mnie chcą stworzyć!
Codzinnie pokonuję trasę między jednym a drugim mieszkaniem, doglądając prac wykończeniowych, tak aby do końca miesiąca zdążyć się tam przeprowadzić.
W piątek rozmawiałem dodatkowo z jakimś Francuzem z Anglii, rozmowa z którym przewidziana na kwadrans trwała ponad godzinę. Czy z tego coś się urodzi nie sądzę, ale praktyka czyni mistrza.
