jeszcze o Szwajcarii, pracy i obżarstwie karczochowym w Rzymie

Korzystając w pobytu w kraju Helwetów nie mogłem nie pokusić się o wizytę w Azzurro. Co jak co, ale owoce morza i smakołyki włoskiej kuchni to tylko tam i nikt mnie od mojego przekonania nie odwiedzie. Nie musieliśmy nawet rezerwować stolika, jeden telefon i L. naprędce załatwiła nam stolik w samym środku sali, ustawiony tak żebyśmy mieli okazje pogadać ze wszystkimi, którzy tego wieczoru pracowali. Nawet się nie obejrzałem kiedy na stole wylądowały dwa kieliszki franciacorty i foccacia, potem były mule, homar i pokaźnych rozmiarów grillowane branzino, na koniec dostaliśmy za darmo deser i po kielonku mojej ulubionej ciemnej grappy. Obżarstwo było przeogromne, ale było warto. Cały dzień się wtedy głodziłem, chodząc po Lucernie odmawiałem sobie lunchu czy choćby kanapki, byleby nie drażnić sobie żołądka byle czym. Za to do Polski wiozłem później kilo koniny, smakołyk, który serwowałem sobie później na obiad,

W tygodniu, po powrocie do Wrocławia czekały mnie wizyty gości, służbowe kolacje, wyjścia, cały corposzał delegacji i odwiedzin klientów. Trzaskałem prezentację za prezentacją, rano zrywałem się skoro świt by wcześnie dojechać do biura, podokończać wszystkie tematy, bo potem były już tylko spotkania, lunche, telekonferencje a po pracy zamiast do domu, wychodzilem na miasto i znowu kolacyjki i przesiadywanie do późna w barze, żeby rano znowu zerwać się skoro świt. Morderczy maraton trwał do czwartku, po powrocie do domu padałem na lóżko i zasypiałem prawie w ubraniu. Choć chodziłem permanentnie niewyspany, wiem że było warto się tak poświecić, w końcu dobre wrażenie robi się tylko raz i to na początku. Dzięki temu jako jeden z nielicznych dostałem zaproszenie na firmowe Christmass party w naszej centrali w Bad Homburg, więc cel został osiągnięty.

W piątek poleciałem na długi weekend do Rzymu. Razem z M. umówiliśmy się na przedświąteczny shopping i relaks w Wiecznym Mieście i nic nie było wstanie popsuć nam naszych planów. Nawet pogoda, która delikatnie mówiąc, nas nie rozpieszczała. Lało jak z cebra, pogoda była pod psem, ale niezrażeni eksplorowaliśmy miasto pokonując dziennie kilkanaście kilometrów. Odkryliśmy bardzo przytulny butikowy hotel przy Placu Hiszpańskim skąd codziennie wyruszaliśmy najpierw na poranną kawę i śniadanie, potem cały dzień łażenia a wieczorem kolacja w naszych ulubionych miejscach. Skusiliśmy się na wyjście do Pierluigi, któremu zawsze trudno jest mi się oprzeć i nie przeszkadzają mi nawet wysokie ceny. Jak zobaczyłem rachunek pomyślałem, że przez następny tydzień będę musiał żywić się wyłącznie owocami i kawą, ale co tam, w końcu raz się żyje. Suma summarum zakupów wielkich nie zrobiłem, za to na jedzenie wydałem małą fortunę.  Nie pamiętam ile razy odwiedziłem stolice Włoch, za to pierwszy raz miałem okazję zobaczyć Watykan i Plac św. Piotra po zmroku oraz dzielnicę Żydowską i to było coś.

W całym tym pędzie życia, pracy, atrakcji i obowiązków niespodziewanie dopadły mnie czarne myśli związane z M. Nie potrafię tego jeszcze opisać, ale coś się dzieje i zaczyna mnie to  niepokoić. Dziwnie rozbity wsiadałem do samolotu, chciało mi się płakać i zupełnie nie potrafiłem określić skąd u mnie ten podły nastrój. Mam wrażenie, że w wirze ostatnich kilkunastu tygodniu coś mi umknęło, podświadomie czuję, że coś niepokojącego dzieje się wokół nas a ja tego nie dostrzegam.        

Informacje o saberblog

sabera myśli zapisane, czyli internetowa ziemia obiecana współczesnego narcyza i lansera. Jestem szczęściarzem, w czepku urodzony, z poukładanymi priorytetami, który podąża za swoją pasją. Lubię pisać bloga, bo w ten sposób obserwuję siebie i całą resztę. Udowodniłem sobie, że jestem człowiekiem wolnym i otwartym. To bardzo przyjemne uczucie, zrobić w życiu coś dla siebie, wbrew temu co mówią inni, co wypada, co należy albo trzeba. Czasem mam wrażenie, jakbym dopiero co skończył studia, niedawno zaczął pracować, dopiero co wyemigrował z Polski, rzucił pracę, wyruszył w podróż dokoła świata, odwiedził ponad 90 krajów. Innym razem łapię się za głowę, ile to już lat minęło, ile po drodze się wydarzyło. Czas jest fajną materią, taką bezkresną i niedotykalną. Fajnie obserwować emocje swoje i innych. Elektroniczny pamiętnik staram się prowadzić w miarę systematycznie – to jedna z niewielu rzeczy, które w życiu robie naprawdę regularnie, bo zwykle na bakier u mnie z obowiązkowością. Czasem wracam do spraw np. sprzed roku i okazuje się, że gdy patrzę na tamten czas choćby z perspektywy dwunastu miesięcy, widzę, że był on naprawdę wypełniony. Myślę że gdyby nie ten blog, brakowałoby mi życiowego „pionu”. A tak zawsze mogę spojrzeć na przeszłość z dystansu i zobaczyć czy udało mi się zrealizować swój zamierzony plan, zweryfikować gdzie popełniłem błędy albo po prostu pamiętać o tych wszystkich miłych wydarzeniach, których byłem uczestnikiem.
Ten wpis został opublikowany w kategorii podroze, praca i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

16 odpowiedzi na „jeszcze o Szwajcarii, pracy i obżarstwie karczochowym w Rzymie

  1. salmiaki pisze:

    Mam nadzieję, że to niepokojące wrażenie wynikało jedynie z przepracowania… I już minęło!!!
    Tak się naoglądałam jedzenia na Twoich talerzach, że z przejedzenia nie zasnę!

  2. Ultra pisze:

    Zdjęcia przepychu szwajcarskich widoków aż zapierają dech. Ale wydawanie dużych pieniędzy na jedzenie dekoracji i obrazków malowanych sosem to dopiero przepych!
    Serdecznie pozdrawiam

  3. Rzym to zdecydowanie jedno z moich ulubionych miast ❤ A co do wydanej małej fortuny, uważam, że co jakiś czas można sobie pozwolić na małe szaleństwo 😉
    Trzymam kciuki, żeby wszystko się dobrze poukładało!

  4. Caffe pisze:

    Rzym to miasto, do którego latałabym tak często, jak pozwalałyby mi fundusze. Ale niestety nie pozwalają za często. Cieszę się, że tych kilka razy pozwoliło mi je zobaczyć w kilku fajnych ujęciach i w dwóch porach roku:) Było super! A Tobie życzę uporządkowania wszystkiego, co uporządkowania wymaga. Pozdrawiam

  5. Też na wyjazdach wydaję najwięcej na jedzonko :). Jako że jestem klasa niższa, to nocuję po jak najtańszych hostelach, jeżdżę najtańszymi pociągami, łażę w tych samych butach od pięciu lat, ale do restauracji chodzę najlepszych ;). Co do niepokojącego nastroju – mnie taki dopada zawsze, gdy jest zbyt dobrze. Zawsze. Za długo świetnie się bawię, za długo wszystko się układa i dopada mnie zjazd. Organizm obawia się pewnie, że co dobre, musi się skończyć. Ale na szczęście nie zawsze tak jest 😉

Odpowiedz na saberblog Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s