Od wczoraj chodzę struty, nie chce mi się rozmawiać, M co jakiś czas pyta mnie czy wszystko w porządku a ja mam ochotę wybuchnąć. Przerabiałem z nim to tyle razy, że jestem wstanie przewidzieć odpowiedź i argumenty, wiem że gdy ja będę krytykował, on będzie zawzięcie bronił swojej rodziny, więc nawet nie zaczynam tej dyskusji. Na końcu i tak usłyszałbym, że powinienem zdobyć się na większy szacunek dla jego rodziny i kultury. Tyle tylko, że wiążąc się za M. nie myślałem, że podpisuję pakt z jego cholerną rodzinką.
4 dni w Lecce i 3 bite dni spędzone z całą hordą zwaną familią, od śniadania po kolacje, mam wrażenie, że na wakacjach faktycznie są tutaj oni a nie my, bo wszystko kręci się wokół nich i ich zachcianek, bo im się należy. Wczoraj nie przebierałam zbytnio w myślach rzucając epitetami: złodzieje, lenie patentowane, moczymordy, byleby się na krzywy ryj załapać.
Chcemy iść rano na plażę – super pomysł, bratowa idzie z nami, jedźmy rano, zająć lepsze miejsca – nie, bo siostrzenica śpi do 10, potrzebujemy zrobić zakupy – nie ma sprawy, brat pojedzie z nami, bratanicy przydałby się buty i komputer, kolacja wieczorem – jasne, będą wszyscy i oni wybiorą miejsce…
Na plaże pojechaliśmy naszym autem, znowu przez godzinę było szukanie odpowiedniego miejsca, bo morze wszędzie było nie takie. Wynająłem dla nas obu dwa leżaki i parasol, pod którym w ostateczności wylądowało 6 osób, bo nie chciałem wyskoczyć z dodatkowych 100 euro, więc było taniej za to niewygodnie.
Poniedziałek spędziliśmy ze sobą cały dzień na plaży, potem była kolacja sponsorowana przez nas a dziś przy śniadaniu M powiedział, że zanim wyruszymy do Tivoli wpadniemy jeszcze na szybko pożegnać się ze wszystkimi. Udawałem, że mi to obojętne, ale w myślach zastanawiałem się ile można się do cholery żegnać. Wczoraj, przedwczoraj, przed przedwczoraj a dziś mieliśmy wyjechać wcześnie, bo czekała nas 6 godzin drogi a tak to bratowa, brat, siostrzenica, kawa, spacer, obiad, potem matka, kawa, brat, kawa, spacer więc do 15. stąd nie wyjedziemy, nie wspominając już, że nie mamy o czym z nimi wszystkimi rozmawiać.
Nienawidzę tej jego rodzinki, zawsze podnoszą mi ciśnienie, że prawie pęka mi żyłka na czole – w głowie mi się nie mieści jak można się tak dawać wykorzystywać przez bliskich.
Jedyna rada, wakacje z dala od rodzinki a blisko M