Miniony urlop jest już tylko datą w kalendarzu a resztki opalenizny przypominają mi o czasie spędzonym w słonecznej Italii. Mój powrót z wakacji zbiegł się z urlopem mojego szefa, co było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, bo jak wiadomo urlop szefa jest przedłużeniem twojego urlopu. Powrót do biura nie był ani ciężki ani stresujący, na tapecie wciąż te same tematy, ale przynajmniej nikt nie poganiał mnie by nie móc dokończyć w moim tempie. Do biura chodzę nieregularnie, pracodawca wciąż nie może się określić czy mam pracować z domu czy lepiej pojawiać się na korporacyjnych korytarzach, by co jakiś czas sprawdzać czy aby mam co robić. Robię swoje i nie oglądam się na innych, szykuje mi się nowy projekt, więc zakasałem rękawy żeby uporać się z poprzednim. Nie lubię jak ciągną się za mną niedokończone tematy, wolę skoncentrować się na nowych rzeczach niż wracać do tego co było. Niektórzy zauważyli, że łatwiej odpuszczam, nie szukam konfrontacji byleby tylko dopiąć sprawy do końca, nie staram się już forsować swoich pomysłów za wszelką cenę, bo skoro nie udało mi się przekonać niektórych przez kilkanaście ostatnich miesięcy nie będę walczył z wiatrakami. Wóz albo przewóz, tak lub nie, teraz nie ma już opcji „później” niech martwią się ci „na górze”, że przez cały czas mało ich interesowało co dzieje się na poziomie korporacyjnego planktonu.
Nabrałem ochoty na dalszą naukę. Kolega niechcący podsunął mi pomysł studiów podyplomowych i podszedłem do tematu zadaniowo. Zebrałem oferty paru uczelni, porównałem warunki, pogadałem z przyjaciółmi co myślą o tym pomyśle, rozważyłem za i przeciw i za kilka dni planuję złożyć wymagane papiery. O moich planach przypadkiem dowiedział się mój pracodawca zaskoczony że nie poprosiłem o dofinansowanie. Kilka razy prosiłem o to i owo, zawsze słyszałem negatywną odpowiedź, więc postanowiłem sam udźwignąć ciężar kosztów dokształcania. Na zaczepki dyra odparłem, że przywykłem do roli pracownika niskokosztowego co chyba go ubodło, bo zrobił wielkie oczy, zaczął coś tam nieśmiało przebąkiwać, że w budżecie ma dla mnie kilka tysięcy na zagospodarowanie jeszcze w tym roku. Nie to spędza mi jednak sen z powiek, bardziej martwię się o to czy otworzą mój kierunek w tym roku, czy powstanie w ogóle grupa, czy się zakwalifikuję, czy podołam pracować i studiować weekendowo a kasa zawsze się znajdzie.
Rozmowa z VP potwierdziła tylko, że jestem jedynym łosiem, któremu jeszcze coś się chce w tej firmie, bo nie grymaszę, nie migam się, nie przebieram, nie stawiam warunków, tylko pytam na kiedy ma być to dostarczone. Widząc niektóre miny, rozpływam się jedynie w bezmiarze satysfakcji i samouwielbienia a walić głową w mur z bezsilności pewnie będę dopiero za jakiś czas jak nikt nie będzie patrzył. Masochizm, ale w moim odczuciu kontrolowany.