W tym tygodniu każdy dzień rozpoczynam nie wcześniej niż przed 10. Wyjątkowo dobrze mi się tutaj śpi, czuję się jak w domu, wokoło jest bardzo cicho a na dodatek od środy M. ma wolne, więc nawet nie silimy się nastawiać budzików. Trochę się przez to rozleniwiam, wypadam z rytmu, ale z drugiej strony są wakacje, sezon urlopowy w pełni, co będę ludzi stresował. W mojej pracy wszystko jakby utknęło, większość na urlopach albo zaraz przed, moje sprawy też nie posuwają się zbytnio do przodu, bo szef uskutecznia mikromenadżment i blokuje niektóre decyzje. Za to na wspólnych cotygodniowych naradach snuje wizje nowych projektów, o których słyszymy od początku roku, ale prócz wielkich obietnic nic się z tym nie wiąże, prócz może jednego, że kolejni ludzie tracą cierpliwość i odchodzą. Nie przeszkadza mi taki stan, bynajmniej, odkąd sam zostałem zaproszony na kolejny etap rozmowy o pracę. Miało być dziś, ale przeniosłem na poniedziałek, żeby nie burzyć sobie planów w związanych z pobytem w Szwajcarii. Nie orgazmuję jeszcze, w ogóle staram się nie myśleć o takim scenariuszu, ale jeśli przyjdzie mi złożyć wypowiedzenie pod koniec sierpnia, to będę musiał przygotować się na gorzkie żale, korpo-szopkę i zgrzytanie zębami.













Wczoraj uwinięcie się ze wszystkimi sprawami zawodowymi poszło mi dość sprawnie, dlatego po południu wybraliśmy się z M. na spacer nad Aarę. Pogoda była w sam raz, nie było upału, z chęcią przystałem na ten pomysł, byleby nie tkwić bezczynnie w czterech ścianach. Dobrze znana mi trasa nie straciła nic ze swojego dawnego uroku, rzeka wciąż jaskrawo zielona i krystalicznie czysta, u lokalnych gospodarzy te same krowy i świnki, ludzie pływający w rzece, te same zadbane kamienice i malownicze landszafty. Szwajcarska sielanka. Z rozpędu dotarliśmy do Bärengraben, ale zaglądanie do misiów sobie podarowaliśmy. Na wieczór umówiliśmy się z P. i F. na kolację. Do Bazylei dotarliśmy pociągiem, spod stacji ruszyliśmy w stronę Muzeum Zabawek gdzie ustaliliśmy nasze miejsce spotkania. Radości nie było końca, bo nie wiedzieliśmy się ponad 2 lata, ostatni raz na moich urodzinach we Wrocławiu. Nie dało się ukryć, że izolacja, praca zdalna albo jej brak trochę odbił się na wyglądzie kolegów. Postawiliśmy całkowicie na spontan, żeby bardziej zgłodnieć poszliśmy najpierw na spacer wzdłuż Renu, nadrabiając zaległe historie z naszego życia. We Francji obostrzenia weszły na nowy poziom odkąd Macron ogłosił obowiązek posiadania certyfikatu sanitarnego dotyczącego osób wybierających się do kin, kawiarni, restauracji, centrów handlowych lub planujących podróż pociągiem. P. dramatyzował z tego powodu, bo ani mu się śni się zaszczepić. Artigianocafe z prawdziwą neapolitańską kuchnią wybrali chłopaki, potem pojechaliśmy jeszcze na lody do Gelateria di Berna.
Coś się wczoraj działo pod dworcem SBB, bo kiedy wracaliśmy złapać ostatni pociąg do Berna, przed wejściem powitał nas cały kordon uzbrojonej policji. Przed moment myśleliśmy już, że nie będzie nam dane wrócić na noc do domu, ale choć przegoniono nas spod głównego wejścia, udało nam się dotrzeć na peron bokiem.
Ależ smakowite fotki. I nie tylko smakowite, ale bardzo ładne. Serdeczności.
Sielska Szwajcaria, czyli porządek z poukładaniem stabilizacji. Widać po fotkach, że wszyscy szczęśliwi, a jedzenie na bogato.
Gratuluję, Twoje zdjęcia są doskonałe!
Serdeczności
Super spotkanie, super ekipa i.. zdjęcia, które wywołują ślinotok ;p
Widzę, że i u Ciebie szykują się zmiany. Aby na lepsze 🙂 Podobno niebieski księżyc (pełnia w wodniku) tak działa.;) Pozdrawiam
Z ta zmianą to zobaczymy. Myślałem ze w tym tygodniu się wyjaśni ale muszę poczekać do wtorku i wtedy będzie albo wóz albo przewóz😂
Dobrej decyzji 🙂
Wiesz najpierw to musi być propozycja na stole a potem będę się zastawiał i podejmował decyzje. Pod tym względem jestem do bolu konkretny
I dobrze. Tak ma być. Jak jest konkretnie to potem nie boli, nie ma rozczarowania.